Europa

Odpukać w niemalowane

Emanuel Macron: faworyt do Pałacu Elizejskiego

Numer 07.2017
Życiową opoką Macrona jest jego żona Brigitte. Jest od niego starsza o ćwierć wieku. Poznali się, kiedy miał 15 lat - była nauczycielką w liceum Macrona. Życiową opoką Macrona jest jego żona Brigitte. Jest od niego starsza o ćwierć wieku. Poznali się, kiedy miał 15 lat - była nauczycielką w liceum Macrona. AFP/EAST NEWS
Francuski kandydat na prezydenta Emmanuel Macron o swojej zaskakującej popularności, tęsknocie Francuzów za nową polityką i o konieczności gruntownych reform w kraju.
Macron i Le Pen proponują wyborcom różne recepty na bolączki Francji. On - globalizację, ona - nacjonalizm.caglecartoons.com Macron i Le Pen proponują wyborcom różne recepty na bolączki Francji. On - globalizację, ona - nacjonalizm.

TGV 8434, Bordeaux–Paryż. 39-letni Emmanuel Macron, były minister gospodarki, obecnie kandydat na prezydenta, podróżuje drugą klasą. W przedziale jest duszno, także ze względu na ekipy filmowe, które nie odstępują kandydata na krok. Teraz – miesiąc przed pierwszą turą wyborów – widać po nim wysiłek. Emmanuel Macron jest sensacją tej kampanii. Z outsidera stał się jednym z kandydatów z największymi szansami na sukces. Przeciwko konserwatyście François Fillonowi prokuratura prowadzi śledztwo, podejrzewając go o załatwienie żonie i dzieciom opłacanych przez państwo miejsc pracy, której nigdy nie wykonywali. Od tego czasu Macron wyprzedził go w sondażach. Prawicowa populistka Marine Le Pen jest tylko minimalnie przed nim – w drugiej turze zapewne wyraźnie by ją pokonał. Wtedy mógłby zostać najmłodszym prezydentem Piątej Republiki. Podczas rozmowy sprawia wrażenie wyczerpanego kampanią, ale cały czas uważnie słucha i jest skupiony.

Panie Macron, w tej szalonej kampanii stał się pan faworytem – i to jako kandydat niezależny, bez partyjnego poparcia. Czy to nie zaskakuje? Czy ciąży na panu wielka presja?
Emmanuel Macron: Gdybym nie potrafił wytrzymać presji w tej kampanii, to nie miałbym tu czego szukać. To, że zaszedłem tak daleko, wcale mnie nie zaskakuje. Wszystko dobrze przemyślałem: gdybym nie wierzył w zwycięstwo, mógłbym równie dobrze nie startować.

W żaden sposób nie mógł pan przewidzieć, że przeciwko konserwatyście Fillonowi zostanie wszczęte postępowanie karne. Ani, że socjaliści wystawią kandydata pozbawionego szans.
Wiedziałem jednak, że ustrój polityczny, jaki znamy – i który poznałem jako minister – się wyczerpał. Musiało się pojawić coś nowego. Gdybyśmy w kwietniu nie utworzyli ruchu politycznego En Marche!, to prawybory zakończyłyby się prawdopodobnie zupełnie inaczej. Zarówno na centroprawicy, jak i u socjalistów.

Było dla pana jasne, że będzie pan kandydował?
W zasadzie wiedziałem to, powołując En Marche! Moje przemówienie w paryskiej Mutualité – nasza pierwsza wielka impreza – było niesamowitym sukcesem. W konsekwencji ustąpiłem ze stanowiska ministra, a w listopadzie ogłosiłem moją kandydaturę.

Dlaczego jest pan tak przekonany, że Francja potrzebuje akurat pana?

Francja nie potrzebuje nikogo. Nie wierzę w zbawców. Jednak sposób, w jaki nasz kraj jest rządzony, musi się zmienić radykalnie.

Potrzebujemy gruntownej odnowy. Ja zaś oferuję Francuzom tę nowość: mój ruch nie ma nic wspólnego z niemal hermetycznie zamkniętą sceną polityczną, jaką w tej chwili znamy.

Na całym świecie wyborcy zwracają się przeciwko zastanym strukturom, przeciw elicie – a we Francji elitarna klasa polityczna jest szczególnie silna.
Sprzyja temu nasz ustrój: nie mamy proporcjonalnej ordynacji wyborczej, stąd problem z reprezentacją. Nasza klasa polityczna prawie się nie odnawia, twarze są wciąż te same. Brakuje też etyki – afera goni aferę. Taki ustrój nie może odnosić sukcesów.

Dlaczego mielibyśmy wierzyć, że pan zrobi wszystko inaczej? Był pan ministrem gospodarki u Hollande’a, chodził do elitarnych szkół…
Mimo to nie jestem klasycznym politykiem, nie używam frazesów świata polityki. Jestem przekonany, że moje podejście jest inne. Pragnąłbym, żeby ludzie znów mogli zaufać tym, których wybrali. Dlatego chcemy mandatów na czas ograniczony. Zlikwidujmy konflikty interesów! Zarobki osób wybranych muszą być przejrzyste.

Od tygodni jeździ pan wzdłuż i wszerz po kraju. Z jaką Francją ma pan do czynienia?
Nieustannie stykam się z niesamowitą energią. Francuzi – choć często zarzuca się im coś wręcz przeciwnego – mają ochotę budować, coś stworzyć. Ale we francuskich mediach to się po prostu nie pojawia. Oczywiście jest także dużo niepewności, lęków o przyszłość, niekiedy też tęsknoty za przeszłością. Nie brak także poczucia deklasacji.

Kto się czuje zdeklasowany?
We Francji wygrały metropolie. Te nie mają problemów. Pojedźcie do Lyonu, Marsylii czy Bordeaux – tam mieszkają ci, którzy odnieśli sukces. Wiedzą, jak korzystać z globalizacji. Jest jednak również Francja peryferii, Francja wiejska, która w siebie wątpi. Obie te części musimy ze sobą połączyć. Klucz do tego posiada klasa średnia, która jest trzonem demokracji. Nie wolno nam jej utracić, musimy ją wspierać.

W tej wątpiącej Francji szczególnym powodzeniem cieszy się Marine Le Pen i jej Front Narodowy – jak chce pan tam zbierać punkty?
Próbuję szerzyć optymizm i jestem w opozycji do tych wszystkich, którzy chcą, żebyśmy się izolowali. Na spotkaniach z wyborcami nie mówię tylko o tym, że musimy reformować kraj i że to będzie bolesne. Tak mówiono przecież przez 30 lat. Uważam, że Francji nie da się zreformować – w normalnych warunkach. Szczęśliwie jednak współczesność przypomina raczej stan wyjątkowy. To moment, w którym wszystko jest możliwe.

I uznał pan, że właśnie nadeszła pana szansa?
Uważam, że znajdujemy się w fazie radykalnej transformacji. Czy chodzi o cyfryzację, środowisko naturalne czy terroryzm. Możemy w tym nowym świecie odnosić sukcesy, mamy do tego predyspozycje. Francuzi są pomysłowi i innowacyjni. Ale musimy się wreszcie przemóc.

Jakie byłoby pana pierwsze działanie po objęciu urzędu?
Trzy duże reformy: trzeba otworzyć rynek pracy, poprawić edukację, a system szkolnictwa powinien znów promować równość szans.

Całkiem konkretnie: czym różniłby się styl pana rządów od stylu poprzedników?
Zarówno Nicolas Sarkozy, jak i François Hollande poniekąd zdławili swoje gabinety. Ja zrobiłbym inaczej. Prezydent nie powinien rządzić. Powinien zachowywać bezstronność i być „ponad”, delegować odpowiedzialność i mianować właściwych ludzi. Nie powinien działać tak, jakby był odpowiedzialny za wszystko. Prezydent jest przede wszystkim gwarantem instytucji; wyznacza generalny kierunek.

Występuje pan z pozycji zdecydowanie proeuropejskich. Czy to nie ryzykowne? Marine Le Pen atakuje Unię Europejską, co przynosi jej dużo sukcesów.
Ja bronię Europy, ale nie jestem naiwny, jeśli chodzi o jej błędy. Oczywiście nie wszystko działa. Nie wolno jednak pozostawiać krytyki anty-Europejczykom. Od dziesięciu lat oddajemy im coraz więcej pola. Wciąż te same dyskusje: najpierw Grexit, potem Brexit.

Przyglądamy się, jak Węgry czy Polska depczą europejskie wartości, ale nic przeciwko temu nie robimy. Ta wspólna niezdolność do zaproponowania naszym współobywatelom czegoś ambitnego dla Europy podkopuje europejskie marzenie.

Na naszym kontynencie zawsze istniała złożona z kilku krajów awangarda, która chciała iść dalej. W ten sposób z inicjatywy Niemiec i Francji w 1951 roku powstała Wspólnota Węgla i Stali – podstawa jednoczenia się Europy.

Chce pan trzonu Europy, który będzie się ściślej integrować?
Potrzebujemy znacznie ściślejszej integracji strefy euro. Europa różnych prędkości jest od dawna rzeczywistością; nawet nie powinniśmy próbować iść naprzód wszyscy razem. To był wielki błąd minionych lat! Nie rozwijaliśmy intensywniej strefy euro, bo baliśmy się wystraszyć Brytyjczyków czy Polaków. I do czego to doprowadziło? Brytyjczycy mimo to zagłosowali za wyjściem z Unii, a Polacy oznajmiają nam teraz, że Europa to koszmar. W ten sposób straciliśmy mnóstwo czasu.

Jakie widzi pan rozwiązanie?
Potrzebujemy wspólnego ministra finansów, stałego przewodniczącego grupy euro. Musimy wyregulować wspólne instytucje, przystosować do potrzeb przyszłości. Żadnego państwa członkowskiego nie wolno z góry wykluczać, ale też żadne państwo członkowskie nie może przeszkadzać innym w kroczeniu naprzód. A impuls do tego musi wyjść od Niemiec i Francji.

W minionych latach środek ciężkości wewnątrz UE coraz bardziej się przesuwał: rosła waga Niemiec, malała Francji.
Nie doprowadzimy Europy z powrotem do ładu, jeśli Francja nie zrobi tego, co do niej należy. Nasze zadanie polega na tym, żeby wreszcie przeforsować reformy. Francja musi odbudować swoją wiarygodność, reformując rynek pracy, prowadząc poważną politykę budżetową. Jednocześnie wraz z Niemcami musimy znów skutecznie stymulować wzrost gospodarczy. Uważam, że najbliższe pięć lat – a może tylko trzy – zadecyduje o naszej przyszłości. Teraz, w 2017 roku, mamy rok wyborczy – we Francji i w Niemczech. Potem nastąpią trzy lata bez wyborów, wtedy musimy nadać Europie kształt.

Jak ocenia pan prezydenturę François Hollande’a, najbardziej niepopularnego prezydenta Piątej Republiki?
Chcę wygrać wybory i przygotować mój kraj do wyzwań przyszłości. W tej chwili nie zamierzam oceniać przeszłości.

Co się stanie, jeśli jednak to nie pan wygra wybory, lecz Marine Le Pen?
Nasz kraj stałby się biedniejszy – jeśli Francja opuści UE, to spadnie nie tylko nasza konkurencyjność, lecz również siła nabywcza. W całym kraju prawdopodobnie doszłoby do zamieszek. Le Pen rozbiłaby Europę i strefę euro. Traktuję ją i jej program bardzo poważnie. Codziennie z nimi walczę, bo uważam, że to jest złe dla naszego kraju. Szkodzi naszym obywatelom i przedsiębiorstwom. Zwycięstwo wyborcze Marine Le Pen miałoby dotkliwe konsekwencje dla Francji.

Jak więc należy postępować z populistami?
Na pewno nie powinniśmy oddawać im pola! Proszę zobaczyć, co się u nas dzieje: centroprawica naśladuje Front Narodowy. Zapomina o swoich zasadach. Próbuje w ten sposób wygrać wybory, za wszelką cenę. Nicolas Sarkozy próbował tego w 2012 roku i już wtedy się nie udało. Traktują ludzi jak idiotów, to naprawdę dramat.

À propos centroprawicy. Ktoś taki jak François Fillon, przeciwko któremu toczy się postępowanie karne, w Niemczech raczej nie mógłby kontynuować kampanii. Dlaczego we Francji jest inaczej?
Myślę, że to wynika z różnicy między kulturą protestancką a katolicką. U nas, katolików, się grzeszy, a potem jest spowiedź – i wszystko puszcza się w niepamięć, bo nastąpiły przeprosiny.

Czy Francuzi wybaczą Fillonowi?
Nie jestem kimś, kto ma neutralny pogląd na tę sprawę. Ale sądzę, że wielu moim rodakom nie podoba się jego zachowanie. On uważa, że nie obowiązują go te same zasady. Właśnie tego rodzaju polityków Francuzi mają dość.

Brigitte Macron, 63-letnia żona kandydata, wchodzi do przedziału i przysiada się bez słowa. Dżinsy, jasnoniebieski kaszmirowy sweter, blond włosy na pazia. Towarzyszy Macronowi na prawie wszystkich wiecach wyborczych, jest jego „życiową opoką”, jak napisano w wydanej właśnie książce o ich związku. Brigitte była zamężną nauczycielką w szkole Macrona w Amiens, matką trojga dzieci. Odeszła od męża, żeby zamieszkać z ukochanym. W 2007 roku wzięli ślub.

W minionych tygodniach dochodziło do ataków na pana życie prywatne. Twierdzono, że jest pan homoseksualistą i prowadzi podwójne życie. Zdementował pan te pogłoski wprost, na wiecu wyborczym.
Od dawna chciałem zareagować na te pogłoski. Zawsze lepiej jest nazywać rzeczy po imieniu i nie zostawiać miejsca na takie historie. Traktowałem to wszystko raczej z ironią i tak się to też skończyło.

Czy uzgodnił pan tę strategię z żoną?
Rozmawialiśmy o tym, Brigitte? Nie, myślę, że nie.

Brigitte Macron: Nie, nie wiedziałam, że tak zrobi. Wiedzą panie, on już potrafi myśleć zupełnie samodzielnie.

Fakt, że dość młody mężczyzna żyje z kobietą o parę lat starszą...
B.M.: Dziękuję za to sformułowanie, to miłe – parę lat...

... która dokładnie, rzecz biorąc, jest starsza o 24 lata, zdaje się nawet w 2017 roku szokować jeszcze wielu ludzi. Czy przyzwyczaił się pan do tego?


E.M.: Cóż, jeśli byłbym z kobietą o 20 lat młodszą, to nikomu nie przyszłoby do głowy doszukiwać się w tym czegoś dziwnego.

Przeciwnie, wszystkim by się to podobało. Ale nigdy nie układałem mojego życia według tego, co mogliby o mnie pomyśleć inni.

I potrafi pan tak po prostu nie zważać na wszystkie złośliwości i plotki?
Oczywiście zdarzają się bolesne momenty. Najgorsze są te, które nie dotyczą mnie samego, lecz innych członków rodziny. Ale trzeba nabrać do tego dystansu. W pewnej chwili postanowiliśmy nie przejmować się głupotą innych.

Z powodzeniem?
Tak. Brigitte i ja jesteśmy uodpornieni na ten rodzaj złośliwości.

Jak opisałby pan swoją obecną kondycję – raczej euforia czy nerwowość?
Jestem spokojny, w zgodzie z samym sobą, jednak bardzo zdeterminowany. Ale oczywiście może się jeszcze wiele zdarzyć, jest dużo niebezpieczeństw.

Jakich?
Wątpliwości, jakie mogłyby nagle ogarnąć Francuzów.

Na przykład, że jest pan za młody na takie stanowisko?
Nie tylko to. Mogą nam się zdarzyć błędy. Przyszły miesiąc będzie decydujący.

W przeciwieństwie do konkurentów nie może pan liczyć na solidną, utrwaloną od lat grupę stałych wyborców.
Nie jest tak, że z tego powodu nie mogę w nocy spać. Tym lepiej! To znaczy, że muszę przekonać Francuzów programem i pomysłami. Lewica i prawica – to przebrzmiałe kategorie.

Pańska wypowiedź, że francuski kolonializm to zbrodnia przeciwko ludzkości, przysporzyła panu wiele przykrości. Czy od tego czasu stał się pan ostrożniejszy?
Lubię nazywać rzeczy po imieniu. Dokładnie przemyślałem także moje słowa o Algierii.

Czyżby? Potem jednak się pan tłumaczył...
Nie wiedziałem, że ten temat jest wciąż tak bolesny dla Francuzów. Nie chcę i nie będę uciekać się do frazesów, to jest choroba polityków.

Wiedzą już państwo, gdzie będziecie 7 maja – w dniu drugiej tury wyborów?
B.M.: Emmanuel i ja będziemy głosować w Le Touquet; tamtejszy mer jest już dość podenerwowany tymi wszystkimi środkami bezpieczeństwa. To przecież tylko niewielkie kąpielisko w północnej Francji.

E.M.: Wieczorem będziemy w Paryżu, w głównej siedzibie En Marche!, ze wszystkimi moimi współpracownikami.

A następnym razem spotkamy się z panem już w pałacu Elizejskim?
Nie odpowiada, szybko się rozgląda, a potem uderza się dłonią w czoło.

Co pan robi?
Jak nie można odpukać w niemalowane drewno, to trzeba w pustaka.

© Der Spiegel, dystr. NYT Syndicate

31.03.2017 Numer 07.2017
Więcej na ten temat
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną