Europa

Bezczelność bez granic

Narkotyki płyną przez Hiszpanię

Numer 11.2021
Za jeden rejs załoga dostaje 100 tys. euro do podziału. Za wyładunek dokerzy zarobią po 5 tys. euro na głowę. A boss i tak zgarnia co najmniej 250 tys. euro (zdjęcie z policyjnej operacji w porcie w Algeciras, 14 kwietnia br.). Za jeden rejs załoga dostaje 100 tys. euro do podziału. Za wyładunek dokerzy zarobią po 5 tys. euro na głowę. A boss i tak zgarnia co najmniej 250 tys. euro (zdjęcie z policyjnej operacji w porcie w Algeciras, 14 kwietnia br.). EFE / Forum
Hiszpańscy stróże prawa rzucili wyzwanie przemytnikom narkotyków. Specjalna jednostka regularnie urządza naloty na rezydencje gangsterów, którzy obsiedli andaluzyjskie wybrzeże.

Jedynie mdły blask ulicznych latarni oświetla nędzną uliczkę w La Línea de la Concepción, andaluzyjskim kurorcie sąsiadującym przez miedzę z Gibraltarem. Jest jeszcze ciemno, gdy oddziały Guardia Civil, formacji paramilitarnej podporządkowanej ministerstwu spraw wewnętrznych, rozpoczynają operację Lodos. Jej celem jest oczyszczenie z „błota” kolejnej nadmorskiej dzielnicy. Operacja jest doskonale zsynchronizowana. 14 kwietnia dokładnie o tej samej porze, tuż przed świtem, dwustu uzbrojonych po zęby ludzi wkracza do piętnastu rezydencji handlarzy narkotyków, ich krewnych albo wspólników.

Czy komuś przyszłoby do głowy, że za wysokim murem w sercu ponurej strefy przemysłowej kryje się okazała posiadłość? Po sforsowaniu bramy funkcjonariusze wpadają do rozległego ogrodu z fontanną i basenem. Przemykają chyłkiem pod ścianą willi i tam wyłamują pancerne drzwi broniące dostępu do środka. Zszokowana właścicielka nie próbuje stawiać oporu. Na cóż by się to zresztą zdało, skoro ma przed sobą oddział mężczyzn z długą bronią, w kamizelkach kuloodpornych i hełmach? Wyraźnie wstrząśnięta niespodziewanym nalotem wodzi tylko wzrokiem za psem, którego spuszczono ze smyczy, aby wywąchał banknoty. Zwierzę biega slalomem między ciężkimi meblami, starając się złapać trop.

Czy gotówkę, biżuterię i inne precjoza zaszyto pod aksamitnym obiciem kanapy? A może upchano je we wnętrzu ciężkiego stołu bilardowego? Albo w podziemnym tunelu łączącym tę rezydencję z inną willą należącą do gangsterów? To się dopiero okaże, ale jedno jest pewne. Skarby gdzieś tu są. – Tutaj jest inny świat – tłumaczy oficer Guardia Civil w rozmowie z Émilie Blachère.

Niby to nie Monte Carlo, a jednak w tej okolicy na porządku dziennym jest widok limuzyn za setki tysięcy euro.

Znana francuska dziennikarka miała okazję przez tydzień przyglądać się z bliska pracy jednostek antynarkotykowych i zdała z tego relację w reportażu na łamach tygodnika „Paris Match”.

Ta część hiszpańskiego wybrzeża, oddalona o 14 km w linii prostej od brzegów Maroka, od dziesięcioleci żyje z przemytu. Kiedyś opłacało się szmuglować tytoń przez Morze Śródziemne. Dziś zarobek gwarantują narkotyki: haszysz, kokaina i marihuana… Campo de Gibraltar to główne wrota, przez które do Europy płynie strumień nielegalnych substancji odurzających.

Miliony za tony

W roku ubiegłym w ramach operacji Barros funkcjonariusze Guardia Civil starali się konfiskować trefny towar. W tym roku głównym celem są majątki narcos. Jest to o tyle łatwiejsze, że współcześni przestępcy ostentacyjnie obnoszą się ze swoim bogactwem. Kochają nie tylko luksusowe auta, lecz także marmurowe posadzki, gigantyczne telewizory na całą ścianę, ogromne jacuzzi i… dzieła sztuki. Funkcjonariusze znajdowali już w domach przestępców starożytne greckie wazy, malarskie arcydzieła zawieszone nad wanną, zabytkowe zegary inkrustowane drogocennymi kamieniami, nie mówiąc już o wypchanych egzotycznych zwierzętach.

Do przemytu narkotyków z Afryki służą przede wszystkim „lanchas” – ogromne łodzie pontonowe wyposażone w potężne motory. Nierzadko jedna łódź ma aż cztery silniki o mocy 350 koni mechanicznych. W łodzi jest miejsce dla czterech ludzi. Prowadzi ją dwójka sterników wyposażonych w radar, odbiornik GPS i telefon satelitarny. Do pomocy mają „majtka”, którego zadaniem jest dolewanie ropy, aby paliwożerne silniki nie zgasły ani na chwilę. Z reguły na pokładzie jest tona paliwa w plastikowych kanistrach. Taki solidny zapas przyda się, gdy trzeba będzie niespodziewanie zmienić trasę przerzutu, aby uniknąć zasadzki, albo gdy straż przybrzeżna podejmie pościg. Nad wszystkim czuwa „notariusz”, tj. zaufany człowiek oddelegowany przez szefa gangu, niespuszczający z oka dwóch ton narkotyków upchanych w 25-kilogramowych paczkach.

Członkowie załogi dostają 100 tys. euro do podziału za jeden rejs (pierwszy sternik – 50 tys., drugi sternik – 35 tys., a majtek – 15 tys.). Mafiosom i tak się to opłaca. Jeżeli nie będzie wpadki i towar bezpiecznie dotrze do celu, to boss zgarnie co najmniej 250 tys. euro. Będzie więc z czego zapłacić nie tylko „marynarzom”, lecz również „dokerom”, którzy w ciągu pięciu minut mają wyładować towar z łodzi i przenieść go na ciężarówkę (stawka – 5 tys. euro). A także ludziom stojącym na czatach wokół plaży. W tej roli może występować równie dobrze chłopak w stroju do joggingu, starszy pan z wędką, jak i młoda mama z wózkiem. Któż nie chciałby zarobić tysiąc euro tylko za to, że trochę się porozgląda podczas spaceru nad morzem?

Pomysłowość narcos nie zna granic. Niekiedy ładunek wyruszający z Maroka nie trafia od razu na wybrzeże w pobliżu Kadyksu. Zdarza się, że przestępcy zmieniają trasę, kierując się o setki kilometrów dalej, do Alicante czy do Lizbony. Jest to jednak bardziej ryzykowne (te szlaki są bowiem mniej bezpieczne) i znacznie podnosi koszty. Tańszym sposobem jest zacumowanie łodzi wyładowanej narkotykami na otwartym morzu, gdzie pozostanie przez kilka dni. Po jakimś czasie, gdy czujność stróżów prawa osłabnie, będzie można bezpiecznie dokończyć transport.

A jest jeszcze alternatywna metoda przerzutu, stosowana od niedawna. Polega na przewozie narkotyków na pokładzie helikoptera, lecącego ciemną nocą z wygaszonymi światłami tuż nad powierzchnią morza. Wprawdzie pilot ryzykuje życiem, ale chętnych nie brakuje. Za kilka minut karkołomnego lotu można zgarnąć 90 tys. euro.

Gdy mimo wszystko dojdzie do wpadki, pozostają jeszcze metody siłowe. Handlarze narkotyków mają pistolety, karabiny maszynowe i granatniki. W razie zagrożenia nie wahają się strzelać do policjantów na plaży i forsować blokad drogowych… Uciekając przed pościgiem, potrafią rozciągnąć na drodze kolczatkę albo rozpylić wprost na szybę ścigającego ich radiowozu zawartość wielkiej gaśnicy umieszczonej w bagażniku – relacjonuje Blachère.

Bezczelność narcos nie zna granic. W 2018 r. komando złożone z dwudziestu mężczyzn uzbrojonych w kije bejsbolowe i noże wdarło się do szpitala, aby uwolnić jednego z aresztowanych towarzyszy. To była kropla, która przelała czarę goryczy. Wkrótce potem hiszpańskie MSW utworzyło specjalną jednostkę OCON Sur, działającą w ramach Guardia Civil. Przydzielono do niej 346 dobrze wyszkolonych agentów. Średnio raz na tydzień przeprowadza się dużą operację. W ostatnich trzech latach zatrzymano blisko 20,5 tys. osób, przechwytując 350 ton haszyszu, 38 ton kokainy i 33 tony marihuany. W 2019 r. skonfiskowano o 65 proc. marihuany więcej niż rok wcześniej – wylicza francuska reporterka.

Walka z góry przegrana

Jednak przestępców to nie powstrzymuje. Kilogram „marychy” kosztuje poniżej 1,7 tys. euro w Andaluzji, ale za to 6,5 tys. w Niemczech i aż 9 tys. w Szwecji. Jej przemyt z Afryki (bądź uprawa w Hiszpanii) i przerzut dalej na północ jest niezwykle intratnym zajęciem. Twarde narkotyki przynoszą jeszcze lepszy zarobek. Wartość przychodów z obrotu narkotykami w Hiszpanii szacuje się na 6 mld euro rocznie (co odpowiada 0,5 proc. hiszpańskiego PKB). Przerzuty nie ustają, aresztowanych gangsterów rychło zastępują nowi. – Nasza walka jest z góry przegrana – przyznaje oficer Guardia Civil. – Jednak musimy z nimi walczyć za wszelką cenę, aby społeczeństwo mogło jakoś żyć.

Na podst. Paris Match, Diario Sur, ABC

20.05.2021 Numer 11.2021
Więcej na ten temat
Reklama