W samym centrum Las Vegas, przy Fremont Street, na terenie wartego 100 mln dolarów i oświetlonego trzema kilometrami neonów centrum handlowego Neonopolis mieści się restauracja Heart Attack Grill. Nazwa (Grill „Atak Serca”) pokrywa się z rzeczywistością. Zacznijmy od menu z piekła rodem. Sztandarowe danie to Bypass Burger, do wyboru: Single, Double, Triple i Quadruple. Ten ostatni waży prawie kilogram i zawiera cztery kotlety mielone, 20 plastrów boczku, osiem plasterków sera żółtego, pomidora i pół cebuli w bułce pokrytej smalcem – łącznie 9982 kalorie!
Do tego Flatliner Fries, czyli nielimitowana ilość frytek w zestawie „Brak Tętna”, oczywiście smażonych na smalcu. Ociekający tłuszczem posiłek popić można piwem z tequilą, MexiCoke z prawdziwym cukrem czy ekstratłustym milkshakiem z prawdziwym masłem. Jeśli starczy oddechu, na deser można zapalić lucky strike’a bez filtra.
Jesteś wielki, jesz za darmo
Kolorytu, jak i apetytu, dodają seksowne kelnerki w kusych strojach pielęgniarek. Kucharz przebrany jest za lekarza i paraduje ze stetoskopem na szyi. Klienci to „pacjenci”, a zamówienie – „recepta”. Zaraz przy wejściu pielęgniarki witają pacjentów i zanim ci zdążą usiąść, wkładają im szpitalne koszule jak przed operacją i wręczają menu, które bardziej przypomina kartę choroby niż jadłospis. „Lekarz” podchodzi do „pacjentów”, chwyta za nadgarstek i udaje, że sprawdza tętno. Na tych, którzy ledwie trzymają się na nogach po zjedzeniu „bajpasa” z trzema lub czterema kotletami, czeka nagroda: przejazd na wózku inwalidzkim i opieka osobistej „pielęgniarki”, która odprowadzi strudzonego „pacjenta” do samochodu.
Na ścianach wiszą plakaty kultowych filmów, choćby „King Konga”, gdzie postacie zamieniono na pielęgniarki i lekarzy z hamburgerami. Z telewizorów leci muzyka taneczna z lat 80. i 90. Knajpa bardziej przypomina wystrojem i atmosferą izbę przyjęć niż restaurację. Tyle że zamiast szpitalnego zapaszku, rozchodzi się woń tłuszczu i smażonej wołowiny. – Kto wkłada burgera do ust, powinien mieć świadomość, z czym to się wiąże, i wziąć za to odpowiedzialność. Nie chcę dyskryminować ludzi ze względu na ich wagę – mówi Jon Basso, właściciel restauracji. I nie dyskryminuje, a wręcz faworyzuje. Klienci ważący powyżej 160 kg jedzą za darmo!
Na pomysł otwarcia restauracji Basso wpadł podczas pisania pracy z marketingu, nomen omen o fitnessie. Zainspirowały go opowieści klientów, którzy robili wszystko, by obejść dietę. Pierwszy Atak Serca założył w 2005 r. w Chandler w stanie Arizona i od początku zamysłem była „spożywcza pornografia”. Kolejna knajpa ruszyła w maju 2011 r. w Dallas w Teksasie.
– Jestem ojcem burgerologii. To metoda polegająca na zadowalaniu pacjentów. Jednak długo ich nie zadowalał, bo w październiku ub.r. zarządcy nieruchomości zawiesili kłódki na drzwiach restauracji, twierdząc, że Basso nie płaci czynszu. I to bynajmniej nie z braku klientów – w dniu inauguracji nowego lokalu pierwsi goście pojawili się już na pięć godzin przed otwarciem, o 6.00 rano! U niektórych pojawiły się – dosłownie – łzy radości. Basso nie tracił czasu i szybko znalazł godne zastępstwo dla obu restauracji, czyli pełne neonów Las Vegas. Na jednym z neonów widnieje hasło reklamujące Atak Serca: „Jedzenie, dla którego warto umrzeć”.
Slogan nie jest na wyrost. Dowód? W lutym br. zmarł nieoficjalny rzecznik restauracji, 52-letni John Alleman. Dostał ataku serca, stojąc na przystanku autobusowym przed lokalem. Był tak zżyty z knajpą, że przychodził do niej codziennie. Nosił koszulki z jej logo i namawiał turystów do zakupu kolejnych porcji. – Żył pełnią życia. Będzie nam go brakowało – powiedział Basso po jego śmierci.
Dwa lata temu zmarł poprzednik Allemana, 29-letni Blair River. Zrobił oszałamiającą karierę jako rzecznik – głównie swoim wyglądem: ponad 260 kg wagi, 203 cm wzrostu. Oddał ostatnie tchnienie, spożywając poczwórnego „bajpasa”. Kłopoty zdrowotne nie omijają też „pacjentów” Ataku Serca. W kwietniu ub.r. prosto z restauracji do szpitala karetka przewiozła kobietę, która – zanim straciła przytomność – zjadła podwójnego „bajpasa”, wypiła margaritę, paliła papierosy i tańczyła. Jak zapewnia Basso, „do pewnego momentu całkiem dobrze się bawiła”.
Czy poburgerowe zgony wystraszyły bywalców? Na dwa miesiące przed incydentem z kobietą od margarity, gdy pewien klient pałaszujący potrójnego „bajpasa” (sześć tysięcy kalorii) zaczął się pocić, a jego ciałem wstrząsały drgawki, reszta gości pomyślała, że to tylko odgrywana scenka. Zamiast udzielić mu pomocy, zaczęli robić zdjęcia. Mężczyzna trafił do szpitala, ale został też głównym bohaterem większości fotografii z tamtego dnia.
Atak kardiologów
Lekarze biją na alarm i krytykują Basso. Nowojorska kardiolożka Susanne Steinbaum: Mam wrażenie, że właściciel prowadzi swój biznes, żerując na ludzkich słabościach. Jedzenie bogate w tłuszcz zabija ludzi. A w „bajpasach” nie brakuje niczego, co może sprzyjać atakowi serca: ociekający tłuszczem bekon, wysmażone burgery, smalec, ser i ciężki sos. – Ludzie pytają, jak w ogóle mogę zasnąć w nocy. Odpowiadam, że śpię jak dziecko – odpiera ataki Basso, który nazwał się Doktorem Jonem. Do pracy i na wywiady wkłada fartuch lekarski, a na szyi zawiesza stetoskop. Czy można mu się dziwić? Każda śmierć w restauracji to rozgłos. O knajpie jest głośno w mediach, biznes kwitnie, Amerykanie prężą piersi w koszulkach z logo Ataku Serca, na stronie widnieje informacja: „Wciąż zatrudniamy”. Po pierwszym śmiertelnym przypadku dietetycy przewidywali, że biznes padnie, ale stało się inaczej. Restauracja ma się coraz lepiej i obrasta w legendę. Klienci piszą na forach: „Nie chodzi o hamburgera, chodzi o doświadczenie”.
Basso zaciera ręce, bo na obiad w Ataku Serca przychodzą całe rodziny. – Widok dzieci w restauracji jest jak miód na moje serce. Pod lokalem urządzane są protesty. Dietetycy rozdają banany, jabłka i inne owoce, które goście omijają szerokim łukiem. Wiedzą, że ich sprawność seksualna się zmniejszy, obwód pasa zwiększy, że grozi im zawał… Mimo to wybierają „bajpasa”.
The Daily Telegraph
Mielony w bułce i probówce
Wynalazcami uwielbianego przez Amerykanów hamburgera są Niemcy. Historia tej potrawy sięga XV w., kiedy to karierę zaczęły robić steki hamburskie. Ich głównym składnikiem była siekana wołowina. To właśnie imigranci z Niemiec przenieśli do Ameryki ten sposób przyrządzania wołowego mięsa.
Potem jest już kilka wersji historycznych. Ta z 1885 r. mówi, że w Seymour w stanie Wisconsin Charles Nagreen zaczął spłaszczać klopsiki wołowe, bo chciał skrócić czas ich grillowania. Gdy już zobaczył taki spłaszczony, upieczony kotlecik, włożył go między dwie kromki chleba. Obecnie w Seymour co roku odbywa się największa na świecie parada hamburgera.
Inna opowieść głosi, że wynalazcą współczesnego hamburgera był garncarz Fletcher Davis. To on, handlując na targowiskach garnkami, zajmował się też pichceniem. Pewnego razu, w roku 1904, uraczył swoich gości wołowym kotletem podanym na przypieczonej grzance, z sałatą, majonezem i musztardą. A jak powstał cheeseburger? W 1924 r. podczas grillowania kucharz Lionel Sternberger w restauracji Rite Spot w Pasadenie w Kalifornii przypadkowo upuścił kawałek sera na środek hamburgera. On był niekontent, klientom zasmakowało.
Największy wkład w rozwój historii hamburgera mieli jednak bracia McDonald, którzy otworzyli w 1940 r. w Kalifornii pierwszy bar szybkiej obsługi z takimi daniami. Wtedy to kariera kotleta nabrała zawrotnego tempa, tak samo jak i coraz popularniejsze wówczas samochody. Zmotoryzowani kupowali hamburgery, bo do ich jedzenia nie potrzebowali sztućców, a nabywało się je w specjalnie urządzonych okienkach, pod które można było podjechać samochodem. Teraz burgery są nie tylko wołowe, ale i wieprzowe, z kurczaka, ryby. Doczekaliśmy się też „hamburgera in vitro”, wyhodowanego w laboratorium z komórek macierzystych krowy. Hodowlę opracował Mark Post, holenderski genetyk z uniwersytetu w Maastricht. Udało mu się uzyskać trzy tysiące miniaturowych włókien wołowiny. Włókienka zostały zestawione w niewielkie kulki, które zlepiono razem i ugotowano. Tyle że uzyskany w ten sposób kotlet miał… biały kolor. Aby przypominał tradycyjne mięso, trzeba dodać do niego naturalnie występujące białko lub sok z buraków. Eksperyment Holendra kosztował ćwierć miliona funtów, jest to więc najdroższy hamburger w historii fast foodów.