Kanadyjczyk Rob Spence potrafi filmować małą kamerą wszczepioną we własną twarz. Niektórzy chcą go zabić, dla innych jest bohaterem.
Rob miał dziewięć lat, kiedy stał na farmie w Irlandii z naładowaną śrutówką dziadka, kaliber dwanaście. Jak na dawnych westernach włożył kolbę pod ramię, a prawe oko przyłożył do muszki. Dziadek tłumaczył mu jeszcze, że musi przycisnąć kolbę do barku, bo w przeciwnym razie strzelba wyleci mu z rąk. Ale chłopak nie słucha starego. Bierze na cel jeden z wielkich, brązowych placków. I pociąga za spust. Ostatnią rzeczą, którą Rob Spence zobaczył naprawdę ostro obojgiem oczu, była kupa krowiego łajna.
31.08.2018
Numer 18.2018