Migracje

Algorytmy nowych wojen

Wiedzą o nas wszystko – ostrzega Yuval Noah Harari

Numer 26.2018
Yuval Noah Harari Yuval Noah Harari Scanpix / Forum
Wszystkie dostępne dane posłużą do oszacowania, kim jesteś. I nigdy się nie dowiesz, dlaczego w odpowiedzi na wniosek kredytowy usłyszałeś „tak” lub „nie” – wieszczy Yuval Noah Harari.
Nawet nauka i demokracja mają swoje ciemne strony - mówi Harari. Bardzo ważne jest, żeby wydobyć je na światło dzienne.AP/EAST NEWS Nawet nauka i demokracja mają swoje ciemne strony - mówi Harari. Bardzo ważne jest, żeby wydobyć je na światło dzienne.

W książce „21 lekcji na XXI wiek” stawia pan pesymistyczną diagnozę: liberalizm jest coraz bardziej zagrożony przez rozpychające się reżimy autorytarne, ale także ze względu na „kryzys wiary”, jaki dopadł obywateli liberalnych demokracji na Zachodzie. Czy to uleczalna choroba?
Yuval Noah Harari: Na razie nie mamy jeszcze do czynienia z tak poważnym kryzysem, jak to bywało wcześniej w XX wieku. Pierwsza fala globalizacji zakończyła się krwawą łaźnią wraz z wybuchem I wojny światowej. Demokracja liberalna była dużo bardziej zagrożona w latach 30., gdy nadszedł „okres Hitlera”, a potem w latach 50. i 60., w „okresie Che Guevary”. Liberalny feniks odradzał się jednak i zatriumfował nad imperializmem, faszyzmem i komunizmem. Ludzie mają krótką pamięć i zawsze są skłonni sądzić, że ich epoka jest ważniejsza i bardziej niebezpieczna niż wszystko, co znamy z przeszłości. Wiedząc, że faszyści przegrali, jesteśmy skłonni z naszej dzisiejszej perspektywy bagatelizować ówczesne zagrożenia. Niemniej współczesny kryzys liberalizmu to poważna sprawa. Nowością jest to, że liberalizm nie napotyka obecnie żadnego przeciwnika głoszącego spójną ideologię. Nasza współczesna epoka, czyli „czasy Trumpa”, jak to określam, jest dużo bardziej nihilistyczna.

Czy nacjonalizm należy potępiać w czambuł?
Absolutnie nie! Nacjonalizm w sposób spektakularny poszerzył krąg osób, które obdarzamy empatią. Często się uważa, że nacjonalizm jest czymś naturalnym. To wierutna bzdura! Geny skłaniają mnie do lojalności jedynie wobec członków rodziny albo moich sąsiadów. Przez setki tysięcy lat Homo sapiens i inne hominidy żyły w małych społecznościach. Zbiorowości narodowe zrodziły się w bólach w odpowiedzi na wyzwania, którym żadne odizolowane plemię nie mogło sprostać. Dopóki nacjonalizm polega na tym, że odczuwa pan łączność ze swoimi współobywatelami, jest to coś wspaniałego. Kłopoty zaczynają się, gdy skupiamy się na kultywowaniu nienawiści wobec innych grup. To jest tym bardziej niebezpieczne, że dziś najistotniejsze problemy mają wymiar globalny i nie można im stawić czoła bez międzynarodowej współpracy. Nacjonalizm nie ma do zaproponowania żadnych rozwiązań w obliczu zagrożeń w postaci wybuchu wojny jądrowej, ocieplenia klimatu czy rewolucji w technologii. Francuzi mogą sobie zredukować do zera emisję gazów cieplarnianych, ale to i tak nic nie da, jeżeli nie będą współpracować z Niemcami, Amerykanami czy Chińczykami. Największe zagrożenie dla ludzkości stwarza zapewne rozwój sztucznej inteligencji i biotechnologii. Musimy poddać je regulacjom, a ramy państwa narodowego to zbyt niski szczebel, żeby zmierzyć się z tym problemem. Choćby nawet w całej Unii Europejskiej zakazano rozwoju pewnych biotechnologii z pobudek etycznych, na nic się to nie zda. Sama UE nie byłaby w stanie zbyt długo sprostać międzynarodowej konkurencji w sytuacji, gdyby inne kraje jęły wytwarzać nową biologiczną kastę superludzi. Nauka ma wymiar globalny, nie ma czegoś takiego jak nauka narodowa. Obecny rozkwit nacjonalizmów oraz izolacjonizmu stwarza coraz większe prawdopodobieństwo, że dojdzie do nowego wyścigu zbrojeń w dziedzinie sztucznej inteligencji oraz biotechnologii. To jest najgorszy możliwy scenariusz.

Podkreśla pan pewien paradoks: wyborcy Donalda Trumpa albo zwolennicy brexitu chcą ocalić liberalizm, jednak w obrębie własnych granic. Dla odmiany Chiny nie zamierzają liberalizować polityki wewnętrznej, ale są wielkim promotorem liberalnego ładu na arenie międzynarodowej.
Jeszcze do niedawna Zachód najwięcej korzystał z otwartych granic. W tym kontekście łatwo było opowiadać się za globalizacją. Ale teraz, gdy na Zachodzie przeżywamy okres relatywnego schyłku, to Chiny są wielkim beneficjentem globalizacji, a Xi Jingping wygląda na prawdziwego sukcesora Baracka Obamy na arenie międzynarodowej. Wyborcy Trumpa i zwolennicy brexitu nie odrzucili liberalnego pakietu w całej rozciągłości. Wciąż wierzą w demokrację i wolny rynek, ale chcą odgrodzić się i strzec ich we własnych granicach.

W moim odczuciu najgroźniejsze jest to, że ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jakie są naprawdę wielkie wyzwania naszej epoki. W debatach na temat Trumpa albo brexitu rzeczywista problematyka schodzi na daleki plan. W trakcie amerykańskiej kampanii prezydenckiej w 2016 roku jedynym odniesieniem do zagrożeń związanych z rozwojem technologii była afera związana z e-mailami Hillary Clinton (śmiech). Nikt nie mówił o sztucznej inteligencji ani o rewolucji związanej z automatyzacją!

David Brooks, komentator „New York Timesa”, ukazuje Władimira Putina jako najbardziej wpływowego przywódcę naszych czasów…
Putin jest popularny w szeregach różnych prawicowych formacji, które widzą w nim mocnego człowieka. Ale gdy przyjrzeć się, w jakim stanie naprawdę jest jego kraj, to można zaryzykować stwierdzenie, że niewielu wyborców Marine Le Pen chciałoby rzeczywiście zamieszkać w Rosji, gdzie nie ma wolnej prasy ani podziału władz, a niemal całe bogactwo jest skoncentrowane w rękach oligarchów. Podróżując po świecie, spotykałem ludzi, którzy pragnęli wyemigrować do Stanów Zjednoczonych czy Niemiec albo nawet przenieść się do Chin, ale nigdy nie napotkałem nikogo, kto chciałby osiąść w Rosji. A czy pod względem gospodarczym jakikolwiek kraj chciałby się wzorować na Rosji, szczególnie jeżeli nie posiada złóż ropy naftowej? Rosja uważa się za rywalkę globalnego liberalnego porządku, ale nie oferuje żadnego uniwersalnego światopoglądu, który mógłby porwać niezadowolonych Brazylijczyków albo studentów na kampusach w krajach zachodnich.

A czy takim konkurencyjnym wzorcem wobec liberalizmu nie stał się islamizm?
Islamizm nie wnosi praktycznie niczego, co byłoby pociągające dla niemuzułmanów! Weźmy komunizm – w latach 60. wielu zachodnich studentów otaczało kultem Mao Zedonga i Che Guevarę. Islam nie wywiera podobnego wpływu w skali globalnej. Nawet w świecie muzułmańskim radykalny islam przemawia jedynie do mniejszości. Na każdego zradykalizowanego muzułmanina we Francji, gotowego jechać na wojnę w Syrii, przypadają setki młodych muzułmanów w krajach Bliskiego Wschodu i Maghrebu marzących o przeprowadzce nad Sekwanę. Bynajmniej nie po to, by przekształcić Francję w kalifat, lecz dlatego że woleliby żyć w warunkach liberalnej demokracji, a nie pod rządami skorumpowanej dyktatury. Oczywiście, że islamizm potrafi podbijać serca, ale nie należy go przeceniać. Jeśli przyjrzeć się strumieniom migracji, to bardzo wyraźnie widać, że liberalne demokracje są najpopularniejszymi miejscami na naszym globie.

Imigracja nadal jest poważną bolączką w Europie. Jakie rozwiązania pan proponuje?
Tłem wszystkich debat o imigracji jest zasadnicze pytanie: czy kultury są sobie równe, czy też uważamy, że niektóre z nich mogą być lepsze od innych? „Kulturyzm” jest dużo bardziej złożonym zagadnieniem niż rasizm. Zdaniem tradycyjnych rasistów niektóre grupy są po prostu gorsze, biologicznie upośledzone. Gdyby dzisiaj ktoś twierdził, że muzułmanie są z natury mniej inteligentni od chrześcijan, uznano by to za nienaukowe brednie. Ale zastrzeżenia natury kulturowej niekiedy bywają adekwatne. Jeśli ktoś mówi, że niektóre kultury są bardziej tolerancyjne niż inne, często jest to zgodne z prawdą.

Główny problem polega na tym, że debata o imigracji się zradykalizowała. Po obu stronach barykady nie potrafimy już słuchać argumentów naszych adwersarzy. Zwolennicy imigracji uważają, że każdy, kto chce ją hamować, jest rasistą i faszystą. Z kolei jej przeciwnicy uważają każdego zwolennika swobodnego przepływu osób za naiwniaka, który rujnuje swój kraj i depcze własną kulturę. Kwestia imigracji jest złożona, nie jest to walka dobra ze złem wpisująca się w czarno-białe schematy. Proces demokratyczny powinien w normalnych warunkach umożliwiać poradzenie sobie z tego rodzaju problemem. Każda polityka migracyjna będąca wynikiem racjonalnej debaty mi odpowiada.

Ale kwestia imigracyjna podkopuje europejski projekt integracji, napędzając rozwój populizmu…
Europa cieszy się najdłuższym okresem pokoju i dobrobytu w swojej historii, w dużej mierze dzięki istnieniu Unii Europejskiej. Proszę pomyśleć o tym, jak wyglądał kontynent przed stu laty, w 1918 roku… Jako historyk zawsze jestem zdumiony ludzką niewdzięcznością. Gdyby mógł pan przedstawić swoim pradziadkom obecną sytuację w Europie, to uznaliby, że żyje pan w raju. „I jeszcze masz czelność narzekać?” – oburzaliby się. Odwracanie się od osiągnięć UE, powrót do życia w ramach narodów, które dbają tylko o swoje, jest czymś wyjątkowo niebezpiecznym dla Europejczyków. Również na poziomie globalnym jest to fatalny sygnał. Jeżeli nawet najbardziej udane doświadczenie współpracy ponadnarodowej zawodzi, to jakie są szanse, że cała ludzkość zdoła kiedyś uzgodnić wspólną politykę?

Porozmawiajmy o tym, co nazywa pan prawdziwymi problemami naszych czasów. Dlaczego powinniśmy się martwić wpływem rewolucji cyfrowej na miejsca pracy? Przecież po rewolucji przemysłowej pojawiły się inne miejsca zatrudnienia.
Do tej pory maszyny konkurowały z ludźmi w zakresie możliwości wykonywania typowo fizycznych robót. W zamian powstawały nowe miejsca pracy wymagające umiejętności poznawczych właściwych jedynie nam, ludziom: zdolności uczenia się, analizowania, komunikowania się… Obecnie maszyny zaczynają rywalizować z nami również na tych obszarach. Z drugiej strony, owszem, będą powstawać nowe miejsca pracy. Zastępowanie pilotów przez drony oznacza likwidację miejsc pracy w lotnictwie, ale jednocześnie powstaje wiele posad dla osób zajmujących się analizą danych i cyberbezpieczeństwem.

Poza tym większość nowych zawodów wymaga wysokich kwalifikacji. Można sobie wyobrazić powstanie nowej klasy ludzi „bezużytecznych”. Co gorsza, nie wybuchnie jakaś pojedyncza rewolucja robotów, lecz nastąpi cała kaskada zawirowań i wstrząsów. Jeżeli nawet bezrobotnemu taksówkarzowi uda się przekwalifikować na informatyka, to być może za kolejne dziesięć lat znów będzie zmuszony uczyć się innego zawodu.

Dlaczego twierdzi pan, że filmy science fiction zwodzą nas w kwestii sztucznej inteligencji?
Ludzie się boją, że maszyny zyskają świadomość, wywołają rewolucję i nas wymordują. To czyste fantazje, napędzane przez filmy i seriale, w których myli się inteligencję ze świadomością. Powinniśmy obawiać się nie tyle wojny z robotami, ile algorytmów. Weźmy skutki zastąpienia zawodowych kierowców autonomicznymi pojazdami. Jeżeli nie będzie już kierowców ciężarówek, to i motele przestaną być potrzebne. Na tej samej zasadzie zajęcie stracą instruktorzy jazdy i policjanci patrolujący autostrady. Proszę zatem nie przejmować się tym, co pokazują w kinie! Wypada raczej martwić się o pracowników branży włókienniczej w Bangladeszu, którzy stracą zajęcie wskutek automatyzacji.

Wyobraża pan sobie, że Anna Karenina siada przed komputerem i pyta Facebooka, czy powinna zostać z mężem czy uciec z hrabią Wrońskim?
Algorytmy dokonałyby dużo lepszego wyboru! Niebezpieczeństwo polega na tym, że będą służyć niewielkiej mniejszości. W wielu przypadkach nie będziemy mieć wyboru, nawet w krajach demokratycznych. Jeśli ktoś nie przyjmie zaleceń zdrowotnych sformułowanych przez algorytm, to będzie płacić wyższe składki za ubezpieczenie. Wszystkie dostępne dane zostaną wykorzystane do oszacowania, czy jest pan leniuchem czy też osobą pracowitą i godną zaufania. I nigdy się pan nie dowie, dlaczego w odpowiedzi na wniosek kredytowy usłyszał „tak” lub „nie”. Poziom komplikacji algorytmu przekroczy ludzkie pojęcie. Firmy będą jedynie wiedzieć, że stosowanie się do jego zaleceń algorytmu jest korzystne, bo eliminuje błędy ludzkie.

Czy powinniśmy obawiać się nowego typu wojen?
Tradycyjne wojny są w odwrocie. W dawnych społeczeństwach rolniczych 15 proc. zgonów było wynikiem aktów przemocy, ale wskaźnik ten spadł do pięciu procent w XX wieku i zaledwie jednego procenta obecnie. Przede wszystkim wojny znacznie podrożały. Każdy poważny konflikt między Rosją a Stanami Zjednoczonymi wyrządziłby takie szkody, że nikt nie mógłby się nazwać zwycięzcą. Ponadto kiedyś głównym ekonomicznym atutem były dobra materialne. Obecnie najważniejszym zasobem jest wiedza. Wojna, nawet zwycięska, ma zatem coraz mniejszy sens.

W ostatnich latach Rosja podbiła Krym, interweniowała w Donbasie, odniosła zwycięstwo w Syrii i wdała się w cyberkonflikt w Estonii. Ileż militarnych sukcesów! Chiny w ostatnich dziesięcioleciach nie prowadziły żadnych wojen. A jednak ich udziałem stał się prawdopodobnie największy cud gospodarczy w historii, podczas gdy Rosja nie zyskała niczego na swoich podbojach. Przypomnijmy, że Rosja ma 150 mln mieszkańców, a jej PKB wynosi cztery biliony dolarów. Dla porównania w USA żyje 325 mln ludzi, a amerykańskie PKB sięga 19 bln dolarów, Unia Europejska zaś ma pół miliarda mieszkańców i PKB rzędu 21 bln dolarów. Niemniej jednak, nawet jeśli wojny stały się nierentownym biznesem, to trzeba zachować ostrożność. Nie wolno lekceważyć ludzkiej irracjonalności…

Naigrawa się pan z tego, że większość ludzi uważa się za pępek świata. Szczególnie mocno bodzie pan swoich rodaków, głosząc, że judaizmowi przypada bardzo skromna rola w annałach naszego gatunku.
Kiedy w 2011 roku ukazało się hebrajskie wydanie mojej książki „Sapiens”, izraelscy czytelnicy pytali, dlaczego prawie nie wspominam w niej o judaizmie. Prawda jest taka, że wpływ judaizmu na historię ludzkości jest minimalny. Jego główną spuścizną jest to, że zrodziło się z niego chrześcijaństwo. Zresztą większość pomysłów zawartych w żydowskiej Biblii było zapożyczonych z Mezopotamii albo z Egiptu. Ale i wpływ chrześcijaństwa nie powinien być przeceniany. Wiele się mówi o cywilizacji judeochrześcijańskiej, jakoby ta cywilizacja ofiarowała światu moralność. To absurd! Moralność istniała przed powstaniem monoteizmów. Łowcy i zbieracze mieli swoje zasady na dziesiątki tysięcy lat przed Abrahamem. Aborygeni z Australii wypracowali własną koncepcję etyczną, choć nigdy nie słyszeli o Jezusie ani Mojżeszu.

Dziś wiemy, że zręby moralności wykształciły się miliony lat przed narodzinami ludzkości. Szympansy mają zasady postępowania, które ewolucja dostosowała pod kątem współpracy w grupie. Swoją drogą, o ile politeiści uznawali inne wierzenia za dopuszczalne, o tyle chrześcijaństwo było najbardziej nietolerancyjną i brutalną religią na świecie. Twierdzę po prostu, że ludzie wszystkich wyznań powinni na serio potraktować wezwanie do pokory głoszone przez religie.

Eksperci nas przekonują, że żyjemy w epoce „postprawdy”. Co pan o tym sądzi?
Bywało dużo gorzej! Jeśli uważa pan, że Facebook wymyślił fake newsy, to proszę pomyśleć, co mogło się wydarzyć w średniowiecznym mieście. W 1255 roku w Lincoln znaleziono w studni ciało angielskiego chłopca. Ktoś zasugerował, że to chrześcijańskie dziecko padło ofiarą mordu rytualnego popełnionego przez Żydów. Wkrótce całe miasto uwierzyło w tę fantazyjną opowieść i dziewiętnastu Żydów zostało straconych. Podobnie było z polowaniami na czarownice. Jeśli chodzi o dezinformację na szczeblu państwowym, to wystarczy porównać Stalina z Putinem, aby się przekonać, że ten pierwszy posunął się znacznie dalej, zabijając miliony ludzi tak, że nic o tym nie wiedziano.

Nowością jest to, że obecnie można tworzyć fake newsy szyte na miarę. W czasach Stalina mieliśmy oficjalną linię propagandową, jedno wielkie kłamstwo dla wszystkich. Teraz mamy rosyjskich trolli i hakerów, którzy chcą zakłócić proces demokratyczny, np. w krajach takich jak Francja. Będą więc namierzać ludzi, którzy są sceptyczni w takich kwestiach jak imigracja, i pokazywać im fałszywe historie o imigrantach gwałcących Francuzki. I na odwrót – inna osoba, nastawiona życzliwie do imigrantów, może być karmiona fałszywymi opowieściami o neonazistach zabijających przybyszów. Te fake newsy żerują na naszych uprzedzeniach. Antidotum na to mogłoby być uświadamianie ludzi, że wszyscy mamy pewne uprzedzenia poznawcze.

Ostatnia z pańskich 21 lekcji na XXI wiek dotyczy medytacji. Czy to jest to cudowne lekarstwo, które ma ocalić ludzkość?
Nie twierdzę, że medytacja rozwiąże wszystkie problemy, ale w moim przypadku okazuje się skuteczna. Z drugiej strony uważam, że w interesie ludzi lepsze poznanie siebie. Jest to nawet ważniejsze dziś niż w czasach Sokratesa albo Lao-Cy, ponieważ istnieje wiele systemów, które próbują nas zhakować. Atakują nie tylko nasze komputery, lecz również nas samych. Jeżeli nie chcecie być manipulowani przez Amazon lub przez rząd, poznawajcie samych siebie! Bo oni już was bardzo dobrze znają… Osobiście stosuję metodę Vipassany, ale istnieją setki technik medytacyjnych. W przypadku innych osób psychoterapia, sport, spacery po lesie będą działać lepiej. Ale bez względu na metodę działajcie szybko, ponieważ trwa wyścig z czasem. Wkrótce być może to algorytmy będą decydować o tym, kim jesteśmy i co powinniśmy wiedzieć o nas samych.

Steven Pinker i pan jesteście obecnie uważani za najbardziej wpływowych intelektualistów na świecie. Tyle że Pinker jest bardzo optymistycznie nastawiony wobec oświecenia i liberalizmu, a pan wydaje się większym pesymistą.
Tak, prawdopodobnie dlatego, że jestem historykiem, a on jest z wykształcenia specem od psychologii poznawczej. Czytając o wszystkich tych okropnych rzeczach, które ludzie wyrabiali w dziejach, nabiera się pewnej podejrzliwości. Myślę, że ludzka głupota jest potężną siłą.

Ale w pełni podzielam uwagi Pinkera, gdy dowodzi, opierając się na statystykach, że przeżywamy najlepszy okres w historii. To fakt – jest mniej przemocy, chorób, głodu. Jeśli chodzi o nierówności, to Pinker zauważa, że nawet jeśli zachodnia klasa średnia skorzystała ze wzrostu bogactw w mniejszym stopniu niż elity, to przecież dzisiaj wszyscy mamy o wiele więcej wartościowych rzeczy, choćby takich jak smartfony. Jednak ludzka natura jest tak skonstruowana, że my nie patrzymy na to, jak żyli kiedyś nasi dziadkowie, lecz porównujemy się do sąsiadów. Poza tym Pinker czasami nie docenia kosztów, jakie ludzkość płaci za ten ogromny postęp naukowy. Odmawia uznania strasznych zbrodni popełnianych w imię nauki, postępu i demokracji w ostatnich stuleciach. Nawet nauka i demokracja mają swoje ciemne strony. Bardzo ważne jest, żeby wydobyć je na światło dzienne.

Wyznaje pan, że za młodu poszukiwał sensu i był „urzeczony” izraelską narracją nacjonalistyczną. Co sprawiło, że uświadomił pan sobie, że to tylko fikcja, taka jak inne?
Kiedy zacząłem czytać książki historyczne, zdałem sobie sprawę, że nie tylko wiele szczegółów tej narodowej wersji było błędnych, lecz także, że ludzkość i świat są czymś znacznie większym i nie da się ich upchnąć w żadnej narracji nacjonalistycznej. Mówi się nam, że „Jerozolima jest odwieczną stolicą narodu żydowskiego”, a przecież jej początki sięgają zaledwie pięciu tysięcy lat wstecz, a naród żydowski ma co najwyżej trzy tysiące lat. Tyle co nic! Ludzkość istnieje od dwóch milionów lat, a mnóstwo wielkich zmian – rewolucja agrarna, narodziny miast, wynalezienie pisma – nastąpiło, zanim pojawili się pierwsi Żydzi, Chińczycy czy Galowie. Większość pomysłów, narzędzi i instytucji nie jest wytworem tylko jednego narodu. Gdybym miał polegać tylko na pomysłach i wynalazkach Żydów, prawdopodobnie już od dawna byłbym martwy.

Chcąc streścić pańską myśl, można by powiedzieć, że wszystko jest fikcją – nawet liberalizm…
Fikcje same w sobie nie są niczym złym. Opanowaliśmy świat dzięki naszej zdolności do tworzenia fikcji i dawania im wiary. Wszystko zależy od tego, co potrafimy z tym zrobić. Zasady gry w piłkę nożną to czysta fikcja. Jeśli ktoś jest chuliganem i po przegranym meczu pójdzie się bić z innymi kibicami, to nie jest fajne. Ale jeśli jako kibic po prostu cieszy się grą, to jest cudowne! Liberalizm jest zatem bardzo dobrą opowiastką. Zachęcił nas do przestrzegania wolności słowa i do samorealizacji, do poszukiwania rzekomo autentycznego własnego ja. Źródło autorytetu przesunięto z niebiańskich bóstw na rzeczywiste osoby z krwi i kości. Ale to wciąż tylko bajeczka! Nauka pokazała nam, że nie ma czegoś takiego jak wolna wola. Prawa człowieka są fikcją stworzoną przez ludzi, ponieważ nie ma oczywiście żadnych naturalnych praw przysługujących Homo sapiens.

Myślę, że najbardziej namacalnym elementem rzeczywistości na tym świecie jest cierpienie. Liberalizm był bardzo potężną fikcją, która bardziej niż jakakolwiek inna narracja polityczna przyczyniła się do konkretnego ograniczenia ludzkiego cierpienia. Ale nie powinniśmy zapominać, że to wciąż jest tylko fikcyjna narracja, która może być zawodna, szczególnie w obliczu nowych technologii. Liberalizm nie jest gotowy stawić czoła wielkim wyzwaniom XXI wieku, zapaści ekologicznej i wstrząsom związanym z rozwojem technologii. Wkroczyliśmy w epokę, w której można hakować ludzi, manipulować nimi i ich rekonstruować. Jeżeli chcemy poddać te technologie regulacjom, a jednocześnie zakładamy, że nasze wybory są odzwierciedleniem naszej wolnej woli, to po prostu nie rozumiemy, z czym mamy do czynienia.

opubl. w Le Point

***

Yuval Noah Harari (ur. w 1976 r.), historyk izraelski. Wykłada na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie. Jeden z przedstawicieli modnej ostatnio Big History, syntezy biologicznego i humanistycznego spojrzenia na ewolucję człowieka. W Polsce ukazały się jego książki „Od zwierząt do bogów”, „Sapiens”, „21 lekcji na XXI wiek” i „Homo deus”.

19.12.2018 Numer 26.2018
Więcej na ten temat
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną