USA

Kaczor stawia na Donalda

Politycy wpatrzeni w Waszyngton

Numer 03.2017
Zdaniem większości państw Europy Środkowej Trump nie może ich zawieść, jako że Amerykanie już i tak ich rozczarowali. Zdaniem większości państw Europy Środkowej Trump nie może ich zawieść, jako że Amerykanie już i tak ich rozczarowali. caglecartoons.com
Dlaczego przywódcy z Europy Środkowej cieszą się ze zwycięstwa Trumpa? To proste – wreszcie się dowartościowali. Komentarz rosyjskiego eksperta.
Sukces Trumpa zmienił samopoczucie przywódców Europy Środkowej.caglecartoons.com Sukces Trumpa zmienił samopoczucie przywódców Europy Środkowej.
Trump – choćby był nie wiem jak prorosyjski – dla wielu krajów Europy Środkowej może okazać się o wiele bardziej pożądanym partnerem niż antyrosyjska Hillary Clinton.caglecartoons.com Trump – choćby był nie wiem jak prorosyjski – dla wielu krajów Europy Środkowej może okazać się o wiele bardziej pożądanym partnerem niż antyrosyjska Hillary Clinton.

Europę Środkową pospiesznie wpisano na listę regionów, które najbardziej ucierpią w wyniku prezydentury Donalda Trumpa. Dlaczego? Bo kraje tego regionu mają zostać rzucone na pożarcie Rosji – Trump gotów jest wszakże dogadać się z Putinem i nie chce wydawać pieniędzy na NATO. Zgodnie z tą logiką politycy tej części Europy powinni byli kibicować Hillary Clinton, postrzeganej jako kontynuatorka Baracka Obamy, który nie żałował kasy na Sojusz Północnoatlantycki i gotów był występować w obronie zachodnich wartości nawet w tak odległych zakątkach jak wschodnie obrzeża Unii Europejskiej. Jednak w rzeczywistości trudno wskazać choćby jednego z liderów krajów regionu, którzy wspieraliby wybór Hillary. Zdaniem większości państw Europy Środkowej Trump nie może ich zawieść, jako że Amerykanie już i tak ich rozczarowali, jeszcze za Obamy – komentuje rosyjski znawca tego obszaru, publicysta Maksim Samorukow w analizie dla portalu Carnegie.ru.

Podczas prezydentury George’a W. Busha Europa Środkowa przyjaźniła się z Waszyngtonem bezpośrednio – ponad głowami polityków w Brukseli. Wspólny udział w wojnie w Iraku, budowa tarczy antyrakietowej, rozszerzenie NATO na wschód. Ale wraz z przyjściem Obamy te szczególne stosunki skończyły się – USA wycofały się z planów budowy tarczy w Polsce i Czechach, zapomniały o rozszerzaniu NATO, obniżyły rangę stosunków dwustronnych i zaczęły dyskutować o europejskich sprawach z Brukselą. Administracja Obamy nie zwracała na region najmniejszej uwagi aż do kryzysu ukraińskiego – przypomina rosyjski ekspert.

Przez ten czas wiele państw nauczyło się radzić sobie we własnym zakresie – politycy wypracowali swoje koncepcje stosunków z Moskwą czy Brukselą, nie oglądając się na Waszyngton. Ich polityczne interesy nie sprowadzają się już tylko do zapewnienia sobie obrony przed Rosją. I Trump – choćby był nie wiem jak prorosyjski – dla wielu krajów Europy Środkowej może okazać się o wiele bardziej pożądanym partnerem niż antyrosyjska Hillary Clinton. Choćby z tego powodu, że w innych ważnych kwestiach stanowisko prezydenta jest liderom Europy Środkowej bliższe niż pomysły Clinton

Trafić do polskiego serca

Polska była głównym zwolennikiem wzmocnienia wschodniej flanki NATO. I teraz powinna się martwić sceptycznymi wypowiedziami Trumpa odnośnie do obrony europejskich sojuszników czy też jego prokremlowskimi sympatiami. Tymczasem polskie władze nie okazują niepokoju – wręcz przeciwnie, wyglądają na zwolenników amerykańskiego prezydenta.

Jarosław Kaczyński ma nadzieję, że przywódca USA będzie rozmawiać z Kremlem „z pozycji siły”, czytaj: „a nie bezpłodnie marudzić o wartościach jak Obama”.

Zdaniem premier Beaty Szydło partia Prawo i Sprawiedliwość rok temu dokonała wymierzonej w elity, antyliberalnej rewolucji w interesie prostego ludu. Teraz przyszła kolej na Amerykę. A za nią pójdą Niemcy i Francja.

Konserwatywni Polacy polubili Trumpa jeszcze w czasie kampanii wyborczej. W przeciwieństwie do Hillary uparcie dzielił białych wyborców wedle kryterium przynależności narodowej. I Polacy, których w USA mieszka około dziesięciu milionów, byli jednym z głównych celów jego agitacji. Spotykał się z Polonią, a jego wystąpienia nastawione na pozyskanie sympatii tej grupy wyborców były dobrze znane również w Polsce. Mówił to, co chcieli usłyszeć konserwatywni amerykańscy Polacy – nie tylko obiecał znieść wizy (to bardzo bolesna kwestia dla Polonii), ale oznajmił, że Polska to ten unikalny rodzaj sojusznika, który daje z siebie wszystko. Tymczasem Waszyngton, zdaniem Trumpa, nie docenia Polaków, poświęcając więcej uwagi różnym „pijawkom”. Te i inne hasła spodobały się niezbyt zamożnemu polskiemu wyborcy o wiele bardziej niż Hillary Clinton, której mąż powiedział, że USA podarowały Polsce demokrację, a ona się teraz od niej odwraca, popierając Kaczyńskiego i PiS.

Kto w wyborach w październiku 2015 roku oddał masowo głosy na partię Kaczyńskiego? Amerykańska Polonia – PiS dostało tu aż 75 procent, dwa razy więcej niż w Polsce. A teraz Clintonowie zarzucają Polakom, że są niewdzięcznikami rujnującymi demokrację. Naturalnie większość amerykańskich Polaków zagłosowała na Trumpa. Wisconsin, Michigan, Pensylwania – te stany przez kilkadziesiąt lat wybierały demokratów. Tym razem wygrał w nich Trump. A mieszka tam wielu Polaków.

Sympatia polskich władz dla nowego prezydenta wynika też z tego, że liberalne amerykańskie media, wylewające na niego wiadra pomyj, z równą zaciekłością od ponad roku krytykowały PiS. Polacy ze zdziwieniem dowiadywali się z amerykańskich gazet, że jeśli Trump wygra, to w Stanach będzie jak w Polsce. Te utyskiwania w Warszawie odbierano z wielką uwagą, większą niż za oceanem. Wyciągnięto też wniosek: skoro u nas nie jest tak źle, to widocznie nowy prezydent USA jest dobry.

Z punktu widzenia władz w Warszawie Trump jest OK, gdyż nie zamierza nikogo pouczać w sprawie przestrzegania zasad demokracji. Stosunki z Rosją to dla Polski odwieczny problem, który jednak na życie codzienne nie ma za bardzo wpływu. A relacje z Brukselą – to zupełnie inna sprawa. Przez cały ubiegły rok Waszyngton i Bruksela wspólnie naciskały na Polskę w kwestii swobód obywatelskich oraz utrzymania podziału władzy na wykonawczą, ustawodawczą i sądowniczą. Ten problem jest dla polskich władz o wiele bardziej realny niż hipotetyczne rosyjskie czołgi, nacierające od strony obwodu kaliningradzkiego.

Pod rządami Trumpa nacisk Waszyngtonu na Warszawę powinien ustać.

A może nawet nowa administracja wesprze Polskę, np. w polityce migracyjnej. Co zaś do NATO, to Polska w przeciwieństwie do wielu innych członków Sojuszu przeznacza na obronność wymagane dwa procent PKB. Więc nie musi się obawiać krytyki nowego prezydenta. Wręcz przeciwnie.

Widmo migracji

Jeszcze więcej powodów, by pokochać Trumpa, ma rząd Węgier. Rosji na Węgrzech boją się o wiele mniej niż w Polsce. Ze strony Zachodu natomiast na węgierskie głowy spada jeszcze więcej krytyki niż na Polskę. Nie można się zatem dziwić, że premier Viktor Orbán był pierwszym europejskim przywódcą, który jeszcze w trakcie kampanii wyborczej otwarcie poparł Trumpa.

Orbán miał bardzo kiepskie stosunki z administracją Obamy. Przez sześć lat – odkąd stanął na czele gabinetu – obaj politycy nie spotkali się ani razu. Waszyngton – i osobiście Hillary Clinton jako sekretarz stanu – stale krytykował węgierski rząd za ograniczanie swobód obywatelskich. USA ogłosiły nawet listę węgierskich urzędników, którym zabroniły wjazdu na swoje terytorium, oskarżywszy ich o korupcję. W odpowiedzi Budapeszt zarzucił Amerykanom o mieszanie się w wewnętrzne sprawy Węgier.

Węgry – w odróżnieniu od Polski – należą do tego grona państw, które permanentnie nie wypełniają zobowiązań finansowych wobec NATO. Orbán jednak nie wydaje się tym przejmować. Ma swoje sposoby, żeby się dogadywać z Moskwą. Ważniejsze dla niego jest to, że zwycięstwo Trumpa osłabi nacisk Zachodu na Węgry. W pierwszej rozmowie telefonicznej Trump–Orbán obaj politycy zgodnie się uskarżali, jak fatalne są te liberalne media. Sukces Trumpa dał nowy impuls międzynarodowym ambicjom Orbána. Okazuje się, że nie tylko miał rację w sprawie polityki migracyjnej, ale na dodatek był pionierem w dziele powstrzymania fali uchodźców. Już w 2010 r. zastosował rozwiązania, które obecnie zyskują aprobatę partnerów.

Nie tylko Orban popierał Trumpa jeszcze w czasie kampanii – prezydent Czech Miloš Zeman stwierdził, że gdyby był Amerykaninem, to głosowałby na niego. Dlaczego? Bo ma podobne poglądy na temat migracji, walki z islamskim terroryzmem i nie zamierza się mieszać w wewnętrzne sprawy innych państw. Zdaniem Zemana zwycięstwo Trumpa to sukces prawdziwej demokracji wbrew zmowie elit i wielkich mediów.

W Czechach rząd ma dużo większe kompetencje w zakresie polityki zagranicznej niż prezydent. Tymczasem premier Bohuslav Sobotka dystansował się od Trumpa. Jednak dni jego rządu są policzone, na czele gabinetu stanie zapewne lider najpopularniejszej obecnie w Czechach partii ANO, wicepremier i biznesmen w jednej osobie, Andrej Babiš. Biografie Babiša i Trumpa wykazują wiele podobieństw – obaj są przedsiębiorcami, którzy się dorobili wielkich fortun, obaj stosunkowo niedawno z powodzeniem zaczęli uprawiać politykę.

Jeszcze więcej entuzjazmu dla Trumpa mają przywódcy Słowacji. Premier Robert Fico też deklarował, że zagłosowałby na niego. Słowacja jako państwo tranzytowe dla przesyłu rosyjskiego gazu jest zainteresowana obniżeniem napięcia między Rosją a Zachodem. Opowiada się też za zniesieniem antyrosyjskich sankcji.

Słowacja, Czechy i Węgry nie spełniają standardów NATO, jeśli chodzi o wydatki na obronność. Przez wiele lat z rzędu ich wkład nie przekraczał nawet jednego procenta PKB. Jednak ich przywódcy niespecjalnie się przejmują hipotetyczną utratą amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa. O wiele bardziej interesuje ich poparcie Trumpa w kwestiach polityki migracyjnej, osłabienie nacisku Zachodu w sprawach wewnętrznych oraz normalizacja stosunków z Rosją.

Na Bałkanach w czasie kampanii prezydenckiej w USA powstał istny kult Trumpa. Z zakamarków wyciągnięto jakieś jego stare zapiski, w których lekko skrytykował politykę Billa Clintona wobec regionu oraz bombardowania Jugosławii w 1999 roku. Rozdęto to do rozmiarów niebywałych i ozdobiono nieprawdziwym stwierdzeniem, że Trump przeprosił Serbów za owe bombardowania. Fałszywkę wprawdzie potem skorygowano, niemniej przeciwnik rodziny Clintonów miał w Czarnogórze, Serbii i Republice Serbskiej w Bośni zagorzałych zwolenników.

Lider serbskich nacjonalistów Vojislav Šešelj przechadzał się ulicami w koszulce z wizerunkiem Trumpa. Politycy radykalnego skrzydła wyrażali nadzieje, że nowy amerykański prezydent cofnie uznanie niepodległości Kosowa. Władze Serbii, Bułgarii, Macedonii czy Bośni i Hercegowiny wykazują bardziej realistyczne podejście, oczekując jedynie, że prezydent Trump doprowadzi do rozładowania napięć w stosunkach z Rosją, co sprawi, że nie będą musieli opowiadać się jednoznacznie po żadnej ze stron.

Nie wszyscy klaszczą

Za Clinton murem stały władze państw bałtyckich, gdzie rosyjskie zagrożenie tradycyjnie zaćmiewa wszystkie pozostałe kwestie polityki zagranicznej. Najmniejsza wzmianka o możliwości utraty amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa sprawia, że bałtyccy politycy zaczynają się denerwować. Z drugiej strony pod adresem Trumpa nie wygłaszali krytycznych opinii.

Jeśli wyłączyć Rumunię, gdzie kampania parlamentarna była na tyle burzliwa, że nie było w niej miejsca na komentowanie amerykańskich wyborów, to wychodzi na to, że w Europie Środkowej zwycięstwo Trumpa przeraziło tylko małe państwa peryferyjne: kraje bałtyckie, Albanię czy Kosowo. A zasadniczy zrąb – od Polski po Serbię – jest z takiego obrotu spraw zadowolony. Rosyjskie zagrożenie to dla tych państw sytuacja wręcz rutynowa. Oczywiście obawiają się wkroczenia rosyjskich czołgów, ale nie wyobrażają sobie, że NATO nagle przestanie istnieć. Za to konflikty z Brukselą to dla nich codzienna i dotkliwa rzeczywistość.

Kraje Europy Środkowej są zmęczone swoją rolą uczniów pędzących za uciekającym pociągiem starej Europy. Irytuje je niewielki wpływ na ogólnoeuropejskie decyzje, ciągłe pouczanie w kwestiach polityki wewnętrznej, forsowanie interesów „starych” członków Unii Europejskiej. W każdym sporze między Brukselą a nowymi członkami Unii administracja Obamy stawała po stronie Brukseli.

Zwycięstwo Trumpa daje nadzieję, że ten rozkład sił się zmieni. Złagodnieją naciski – to po pierwsze. A po drugie może Waszyngton udzieli tym krajom wsparcia w kilku ważnych kwestiach? Problemy związane z napływem migrantów postrzegane są w regionie podobnie, ale Bruksela nie bierze pod uwagę stanowiska nowych członków. Może z pomocą nowego prezydenta USA liderom Europy Środkowej uda się przeforsować swoje poglądy? Kontrowersje dotyczą także założeń polityki klimatycznej, energetyki czy współpracy gospodarczej z Rosją.

Sukces Trumpa zmienił samopoczucie przywódców Europy Środkowej. Dowartościował ich. Wcześniej byli postrzegani jako nieudacznicy, którzy wloką się w ogonie przemian, daleko w tyle za pędzącym do przodu rozwiniętym liberalnym Zachodem. A kim stali się teraz? Prekursorami tendencji, które zaczynają podbijać Zachód. Wychodzi na to, że wcześniejsza krytyka ich linii politycznej była niezasłużona. To oni mieli rację. Zachód zaczyna to rozumieć i dołącza do nich.

na podst. carnegie.ru

03.02.2017 Numer 03.2017
Więcej na ten temat
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną