Nowy prezydent USA osiągnął już więcej niż wielu poprzedników. Traktowany często z ironicznym uśmiechem demokrata może zmienić kraj tak głęboko, jak kiedyś Roosevelt.
Zakrawało to na arogancję, bez mała na manię wielkości, gdy w sierpniu ub.r. Joe Biden postawił się w jednym szeregu z Franklinem Delano Rooseveltem. A przecież powody, dla których demokraci zdecydowali się na tę kandydaturę, były mało spektakularne. Miał pokonać Donalda Trumpa. Nikt nie oczekiwał nowego FDR. 77-letni wówczas Biden był waszyngtońskim weteranem, na którego wszyscy mogli się zgodzić, a który nikogo nie porywał. Bo i niby czym? Zwracał na siebie uwagę głównie swoimi legendarnymi przejęzyczeniami, a interesujące wydawało się przede wszystkim pytanie, czy jako najstarszy prezydent w dziejach Stanów Zjednoczonych dożyje do końca kadencji.
06.05.2021
Numer 10.2021