Jedno jest pewne: Aszraf Marwan jeszcze żył, kiedy leciał z balkonu wartego 4,4 mln funtów apartamentu na piątym piętrze. Spadł na prywatny ogród różany pod numerem 24 Carlton House Terrace, kilkaset metrów od Piccadilly Circus. Ratownicy nie zdążyli na czas i Egipcjanin zmarł z powodu pęknięcia aorty. Był 27 czerwca 2007 r., krótko po 13.30.
Skoczył czy został wypchnięty? Sekcja zwłok wykazała w krwi ślady antydepresantów. Jego lekarz przyznał, że pacjent „ostatnio był poważnie zestresowany” i w ciągu dwóch miesięcy stracił 10 kg. Są jednak powody, by nie wierzyć w samobójstwo. Nie pozostał żaden list. Marwan miał jeszcze tego wieczora lecieć do Stanów Zjednoczonych na spotkanie z prawnikiem. Dopiero co został przyjęty do Reform Club, którego członkami są książę Karol i była szefowa MI5 Stella Rimington. Miał wiele umówionych spotkań, planów i powodów, żeby żyć. „Nie ma dowodów na zaburzenia umysłowe czy psychiczne ani jakiegokolwiek zamiaru samobójstwa” – ogłosił koroner William Dolman. Paradoksalnie, w dochodzeniu nie znaleziono „absolutnie żadnych dowodów” na poparcie tezy, że Marwana zamordowano.
Z pewnością bał się o życie. Gdy po raz ostatni znalazł się z żoną sam na sam w mieszkaniu, powiedział, że może zostać zabity. W ostatnich miesiącach życia nabrał zwyczaju sprawdzania co wieczór drzwi i zamków. Według rodziny był jeszcze jeden trop – bliskie ukończenia pamiętniki. Trzy tomy, każdy po około 200 stron, i dyktowane nagrania nigdy nie zostały odnalezione. Zdaniem jednego z historyków Marwan przez lata pracował dla kilku wywiadów: egipskiego, izraelskiego, włoskiego, amerykańskiego i brytyjskiego; czy szykował się do ujawnienia sekretów, które mogły zawstydzić królów i narody?
Kto zabrał dokumenty, o ile faktycznie istniały?
Był trzecim Egipcjaninem mieszkającym w Londynie, który zmarł w podobnych okolicznościach.
W czerwcu 2001 r. z balkonu wieżowca Stuart Tower wypadła aktorka Soad Hosny, która zwróciła się do wydawcy z ofertą napisania wspomnień. W sierpniu 1973 r. z balkonu tego samego budynku wypadł El-Leithy Nasif, były szef gwardii prezydenckiej Anwara Sadata. On również pisał pamiętniki. Wszystkie ofiary miały związki z egipskimi służbami specjalnymi.
Dokładnie w chwili gdy Aszraf Marwan wypadł z balkonu, Ahron Bregman siedział w swoim gabinecie w londyńskim King’s College, czekając na telefon od niego. Kiedy w końcu aparat zadzwonił, okazało się, że to siostra z Izraela z wiadomością, że Marwan nie żyje.
Zanim Bregman wkroczył w życie Marwana, Egipcjanin był znany jako zamożny biznesmen i namiętny fan Chelsea (miał ponad trzy procent udziałów w klubie). Urodził się w Egipcie w 1944 r. jako syn oficera gwardii prezydenckiej. W 1965 r. z wyróżnieniem ukończył inżynierię chemiczną na Uniwersytecie Kairskim i dostał powołanie do armii. Gdy miał 21 lat, podczas gry w tenisa w Heliopolis, na zamożnym przedmieściu stolicy, wypatrzył atrakcyjną dziewczynę. Była to 17-letnia Mona Naser, trzecia, ulubiona córka prezydenta. Rok później wzięli ślub, a młody Aszraf wszedł do egipskiej elity. Dwa lata później wyjechał kontynuować studia w Londynie.
Według jednego z historyków niezadowolony z kieszonkowego od rodziny Marwan oczarował żonę pewnego kuwejckiego szejka, która zapewniła mu w Londynie dodatkowe pieniądze. Gdy się o tym dowiedział Naser, wezwał zięcia do Kairu i zażądał natychmiastowego rozwodu. Mona stanęła jednak po stronie męża i skończyło się na nakazie pozostania w stolicy. Aszraf miał wyjeżdżać do Londynu tylko na egzaminy.
Wiosną 1969 r. pojechał tam rzekomo na konsultację lekarską. Historyk Howard Blum opisuje, jak Marwan wręczył lekarzowi swoje zdjęcia rentgenowskie wraz z teczką pełną egipskich dokumentów państwowych i zażądał dostarczenia ich do izraelskiej ambasady. Trzy dni później agent Mosadu miał go zaczepić w domu towarowym. Według innej wersji Marwan dzwonił do ambasady i co najmniej dwukrotnie został zlekceważony, zanim w końcu pozwolono mu zostawić wiadomość dla rezydentów wywiadu. Przedstawił się z nazwiska i oświadczył, że chce pracować dla Izraelczyków.
Po stronie zwycięzców
Szmuel Goren, szef Mosadu na Europę, był akurat w Londynie. Natychmiast skojarzył Marwana, bo z powodu związków z egipskim przywództwem już wcześniej założono mu teczkę, uznając za potencjalne źródło. Goren umówił się z nim na spotkanie w kawiarni. Zasłonięty gazetą, porównał wchodzącego ze zdjęciem i skinął drugiemu agentowi, który zaczepił Marwana. Ten opowiedział o swoich koneksjach w Kairze i o tym, co może zaoferować. Przyniósł kopertę z dokumentami. – Oto próbka – powiedział i zażądał 100 tys. dolarów przy następnym spotkaniu.
Mosad powątpiewał w jego intencje. Może zamierzał grać jako podwójny agent i przekazywać błędne informacje albo szpiegować na rzecz teścia? Marwan miał na to odpowiedź. Oświadczył, że po klęsce Egiptu w wojnie sześciodniowej w 1967 r. woli stać po stronie zwycięzców. Dokumenty wyglądały na autentyczne. – Jakbyśmy mieli kogoś w łóżku Nasera – stwierdził jeden z agentów. Pseudonim nadany Marwanowi przez Mosad – „Anioł” – pośrednio potwierdza, że traktowano go jak dar niebios.
Tymczasem zdobywał zaufanie w Egipcie. Po śmierci Nasera we wrześniu 1970 r., miał przekazać rzekome tajne dokumenty Izraela następcy swojego teścia, Anwarowi Sadatowi. Mosad zawiódł się jednak na Aniele trzy lata później, gdy w kwietniu 1973 r. przesłał ostrzeżenie przed bliskim atakiem Egipcjan. Izrael wysłał na Synaj dziesiątki tysięcy żołnierzy, ale atak nie nastąpił. Fałszywy alarm kosztował podobno Izraelczyków 35 mln dolarów. 4 października szpieg znów ostrzegł przed inwazją (zadzwonił do oficera prowadzącego z Paryża, gdzie gościł z egipską delegacją). O ósmej rano następnego dnia izraelski rząd zebrał się na nadzwyczajnym posiedzeniu. Postanowiono nie ryzykować i znów zarządzić mobilizację sił pancernych. Tym razem informacja była prawdziwa, choć niedokładna: Marwan ostrzegł, że Egipcjanie uderzą o zachodzie słońca, tymczasem inwazja zaczęła się cztery godziny wcześniej, o 14.00.
Czemu zięć prezydenta zdecydował się na współpracę z wrogiem? Z pewnością wiedział, jak wiele ma do zaoferowania. W owym czasie Izrael miał mniej niż trzy miliony obywateli. Armia opierała się na rezerwistach i potrzebowała informatorów, żeby wiedzieć, kiedy ich zmobilizować. Motywy Marwana z pewnością są kluczem do odpowiedzi, wobec kogo był tak naprawdę lojalny i kto go zabił.
To tylko kryminał
Nikt nie przeczy, że pracował z Izraelczykami. Żona twierdzi, że gdy zapytała go o to wprost na początku XXI w., najpierw zaprzeczał, a potem powiedział, że informacje, które przekazywał, były fałszywe. Jaka jest prawda? Bregman uważa, że zna odpowiedź. Jednocześnie męczy go inne pytanie: czy jest odpowiedzialny za śmierć Marwana? – Zdemaskować żyjącego szpiega to wielki błąd – mówi z powagą.
Bregman należy do czołowych historyków XX-wiecznych wojen Izraela. Mówi o sobie, że jest „akademikiem o duszy dziennikarza”. By dojść do tego, że Marwan i Anioł to ta sama osoba, musiał się wykazać nie lada talentem śledczym. Nabrał podejrzeń na podstawie przestudiowanych dokumentów i pamiętników, ale potrzebował potwierdzenia. – Nie można tak po prostu oskarżyć kogoś, że jest szpiegiem. Marwan był bardzo zamożny; mógł mi wytoczyć proces – wyjaśnia.
Od 1999 r. wysyłał mu swoje artykuły w nadziei, że ten się przyzna. Gdy nic z tego nie wyszło, pojechał do Izraela spotkać się z wydawcą wspomnień generała Elego Zeiry, byłego szefa wywiadu wojskowego. Zeira, zwolniony po fałszywym alarmie szpiega w kwietniu 1973 r., wielokrotnie wspominał o Aniele w swojej książce. – Założyłem, że jeśli nie generał, to może jego wydawca potwierdzi mi nazwisko – tłumaczy Bregman. Spotkali się w Tel Awiwie w 2000 r. Bregman uśpił czujność rozmówcy przyjazną pogawędką. – Czy tym szpiegiem jest Marwan? – wypalił nagle. Wydawca tylko odwrócił wzrok i się uśmiechnął. – To mi wystarczyło – kwituje Bregman.
W druku nadal jednak pozostał ostrożny. W wydanej w tym samym roku książce „Israel’s Wars” (Wojny Izraela), w zawoalowany sposób napisał, że Anioł był „prawą ręką Nasera”. Wysłał Marwanowi egzemplarz. Żadnej reakcji. Ośmielony, w kolejnej książce („History of Israel” z 2002 r.) wspomniał, że Anioł był jednym z krewnych Nasera i że czasem posługiwał się kryptonimem Zięć. Było to kłamstwo, mające sprowokować Marwana i dać wskazówkę innym dziennikarzom. Tym razem Bregman wysłał szpiegowi egzemplarz z dedykacją „Aszrafowi Marwanowi, bohaterowi Egiptu”. Nadal nic. Ale plan ostatecznie zadziałał. Pewien dziennikarz z Egiptu zdołał umówić się na wywiad i spytać Marwana, co sądzi o rewelacjach historyka. – Ta książka to głupi kryminał – usłyszał w odpowiedzi.
Bregman jednak uznał, że skoro zamiast grozić procesem o zniesławienie, Marwan próbuje tylko zlekceważyć jego pracę, oznacza to dalsze potwierdzenie. Tydzień później udzielił więc wywiadu egipskiemu tygodnikowi „Al-Ahram Al-Arabi” i wprost nazwał go szpiegiem. – Jako historyk muszę bronić swojego dobrego imienia – argumentował.
29 grudnia 2002 r., siedem dni po publikacji wywiadu w Izraelu, Bregman odebrał telefon. – Jestem człowiekiem, o którym pan pisze – powiedział mężczyzna z silnym arabskim akcentem. – Jak mogę być pewny, że to pan? – odpowiedział historyk. – Wysłał mi pan książkę z dedykacją – padła odpowiedź. Tak się zaczęły ich nieregularne kontakty.
Bregman, kiedy chciał porozmawiać, musiał dzwonić do sekretarki agenta w Kairze, a po kilku minutach ten oddzwaniał z Londynu. Ostrzegł, że wszystkie jego rozmowy nagrywa egipski i brytyjski wywiad i zawsze przedstawiał się tylko jako „temat pana książki”. – Myślał logicznie. Rozumiał, że jego tajemnica się wydała, więc korzystał ze swojego uroku, żebym się stał jego obrońcą. Nie widziałem już nieuchwytnego szpiega, ale człowieka, który ma stresy, kłopoty z sercem. Poza tym nie miał z kim pogadać. O pracy szpiega nie rozmawia się przecież z żoną ani z dziećmi – wspomina Bregman.
W końcu historyk zapytał, czy może napisać jego biografię. Marwan odmówił. Po co więc miałby sam się zabierać za pamiętniki, skoro chciał, żeby jego historia poszła w zapomnienie? – Pytanie za milion dolarów. Ale czy rzeczywiście pracował nad książką? Może chciał tylko nie dopuścić, żebym napisał swoją? – zastanawia się Bregman. Znalezienie dowodu na istnienie dzienników Marwana stało się jego obsesją.
Osobiście spotkali się tylko raz, w październiku 2003 r. Marwan już wtedy się lękał o życie. Powiedział, że wydana właśnie książka o wojnie Jom Kippur, w której Blum wprost określił go jako Anioła i opisał rekrutację, to „zaproszenie do zabójstwa”. Zdaniem Bregmana Marwan liczył, że poznany historyk opowie jego wersję. Wciąż nie istniało też urzędowe potwierdzenie jego szpiegowskiej kariery, ale to się miało zmienić. W Izraelu był przedmiotem głośnego procesu między Zeirą a Cewim Zamirem, byłym szefem Mosadu. Zamir oskarżał Zeirę o ujawnienie prasie tożsamości Marwana, a Zeira pozwał Zamira o zniesławienie. Sąd uznał, że Zeira faktycznie wyjawił tożsamość Anioła nieuprawnionym osobom. Wyrok ogłoszono 14 czerwca 2007 r., a 13 dni później Marwan już nie żył.
Dla swego ego
Hosni Mubarak, ówczesny prezydent Egiptu, w chwili śmierci Marwana był jedynym przywódcą, który publicznie wskazał winowajcę (Libijczycy). Jeśli zaś za morderstwo odpowiada Egipt, to dołożył starań, by tak nie wyglądało. Pogrzeb szpiega w Kairze miał charakter państwowy. Hosni Mubarak wydał nawet oświadczenie: „Nie wątpię w lojalność Marwana”.
W jego lojalność nie wątpi również Zamir. Jak mówi, Marwan wiernie szpiegował na rzecz Izraela „z powodu pieniędzy i ego”. Podczas śledztwa Mona Marwan oskarżała Mosad. Jednak zabicie byłego agenta po jego dekonspiracji byłoby słabą zachętą do współpracy kolejnych werbowanych. Nawet jeśli Izrael uznał, że był podwójnym szpiegiem, lepiej byłoby nic nie robić i dawać w ten sposób do zrozumienia, że służył sprawie izraelskiej.
Trudno nie zauważyć, że to Egipcjanie mogli najwięcej zyskać w przypadku jego śmierci, tak jak mogli stracić najwięcej, gdyby przyznał w pamiętnikach, że ich oszukiwał.
A jeśli weźmiemy jeszcze pod uwagę innych obywateli Egiptu, którzy wypadli w Londynie z wysokich pięter...
© Guardian News & Media
Więcej tekstów ze świata w najnowszym numerze FORUM