Rosja

Poligon wojny z żywnością

Rosjanie niszczą polskie produkty

Numer „Świat i ludzie 2017”
Miejscowi chwalą Putina. Mają nadzieję, że dzięki handlowej wojnie ruszy z kopyta lokalny biznes i rolnictwo. Miejscowi chwalą Putina. Mają nadzieję, że dzięki handlowej wojnie ruszy z kopyta lokalny biznes i rolnictwo. AFP / East News
Objęte sankcjami produkty z UE trafiają na wysypisko pod Rostowem na południu Rosji. Jako pierwsze poszły pod gąsienice buldożera polskie pieczarki.

Obwód rostowski zajmuje trzecie miejsce w Federacji Rosyjskiej pod względem tonażu zniszczonej europejskiej żywności, po obwodach smoleńskim i briańskim na zachodnich rubieżach. W roku 2016 pod Rostowem rozgnieciono ponad 600 ton produktów, w całej Rosji – 7,5 tys. ton. Embargo na żywność z UE władze Rosji przedłużyły do 31 grudnia 2017 roku.

Na wysypisku Millerowo (zwanym „poligonem”) w obwodzie rostowskim pod spychacze trafiają belgijskie pory, czeskie gruszki, bakłażany, truskawki, cypryjska mięta, polskie pomidory i sałata, węgierskie papryczki, estońskie nektaryny, holenderskie mango i mandarynki bez oznakowania. Postawione przez górę zadanie pozbycia się wrażej żywności w Millerowie wykonano w 2016 roku 28 osiem razy. Odpady zaczęto tu składować 46 lat temu. Powierzchnia wysypiska – 14 ha, głębokość – gdzieniegdzie trzy metry, gdzieniegdzie szesnaście.

Tu ikony, tam opony

W morzu śmieci jak latarnia morska sterczy budka strażników. Ze wszystkich stron podpierają ją deski, stare znaki drogowe, kanistry, pudła i opony. Ochroniarze zmieniają się raz na dobę, jest ich w sumie trzech. Po terenie kręci się technik Aleksandr Fiodorowicz, 70-letni krzepki wąsacz. – O, gruszka wypadła z ciężarówki. Normalni ludzie nie podnoszą, boją się kontroli, a bezdomnym wszystko jedno. Przychodzą, trochę popracują, załadują towar na wózek i lecą dalej. Miejscowi też zaglądają. Przeważnie staruszkowie, proszą o drwa, o cokolwiek. Wcześniej to przyjeżdżali ci, co żywy inwentarz trzymali. Chleb zbierali, warzywa na paszę. Takich to się nie boimy. Najgorsi są ci, co przychodzą, żeby nabroić. Na przykład podpalić. Przecież całego terenu się nie upilnuje – opowiada.

Wyposażenie budki pamięta lepsze czasy. Wersalka kiedyś była wygodna i sprężysta, teraz zapadła się, widać wklęśnięcia. Lustro zmętniałe, ledwie co można w nim zobaczyć. Po obu stronach wiszą ikony. Na sznurku przeciągniętym przez całe pomieszczenie suszą się ubrania. Potrzebę piękna zaspokaja podobizna Sergiusza Jesienina przytulonego do brzózki i uśmiechnięta Azjatka w skąpym kostiumie kąpielowym. W kącie – generatory prądotwórcze. Budka stoi od siedmiu lat, ale elektryczności nikt nie podłączył. Gdy panuje chłód, strażnicy i majster Aleksander ratują się herbatą z termosu. Klitkę ogrzewa stary piecyk, zwany kozą. Opał stanowią stare meble z wysypiska. Rura odprowadzająca dym na zewnątrz jest czarna, bo czasami w piecyku pali się oponami.

Biografia ochroniarza Iwana jest skromna: pochodzi z obwodu donieckiego, rodzina przeniosła się pod Rostów w latach 80., bo matka odziedziczyła tu dom. Z pensji strażnika na wysypisku nie da się wyżyć, Iwan najmuje się więc do różnych prac. Żony ani dzieci nie ma. Aleksandra zdrowie zawodzi coraz częściej, podpiera się kosturem, codziennie musi robić zastrzyk. W połowie lat 90. uciekł z rodziną z Groznego. W Rostowie zatrudnił się jako szef działu technicznego na uniwersytecie. – Mieszkaliśmy w akademiku, dobrze było. Aż młodszy syn spotkał dziewczynę z Millerowa, tośmy się przenieśli tu z nimi – wspomina.

Teraz mieszka z małżonką w domku bez kanalizacji. W Groznym żona była nauczycielką, wicedyrektorką szkoły. Młodszy syn – choć ma wyższe wykształcenie – pracuje jako inkasent. W Groznym mieli trzypokojowe mieszkanie, nigdy tam nie wrócą. Tym, którzy wyjechali z Czeczenii, pozostawiając dorobek życia, nikt żadnych rekompensat nie wypłacił.

Aleksander ma cukrzycę, więc owoców z wysypiska nie tyka. Na zimę robią z żoną zapasy: od rolników kupują ziemniaki, cebulę, mąkę. Pięćdziesięciokilowy worek cukru wystarcza na dwa lata. To podstawa wyżywienia. Poza tym żona robi przetwory: kiszone ogórki, grzybki marynowane. W Millerowie prawie każdy ma działeczkę, bloków w mieście jest niewiele, głównie domki jednorodzinne.

Na pogrzebie owoców

Strażnicy nie są dopuszczani do rytuału rozgniatania. Przyjeżdżają pracownicy agencji federalnej ds. żywności i wszystko filmują do protokołu. Do niszczenia serów i pomidorów używa się jedynego na wysypisku spychacza. Gąsienice ma oblepione czarną mazią. Stary pies wylizuje resztki jedzenia. Inspektor Olga Czuwilska wymienia całą listę owoców, które udało się przechwycić w tym roku: Na wiosnę było bardzo dużo polskich jabłek, poza tym nektarynki, brzoskwinie. Bardzo dorodne wszystko, ale nie możemy… Były nawet polskie grzyby, a teraz zaczęli z kolei wwozić paprykę.

Kierowcy transportujący żywność próbują tę sankcyjną ukrywać pod warstwą dozwolonej, pokazują tylko papiery na chiński czosnek czy afrykańskie morele. – Ale jeśli się zdejmie parę skrzynek, to pod spodem jest żółta papryka, od razu widać, że z Polski. Działamy na podstawie dekretu prezydenta. Mamy niszczyć taką żywność. Skoro z nami tak się obchodzą, to i my ich ukarzemy. Jak? Bo nie zapłacimy. Do domów dziecka też nie wolno odsyłać, bo nie możemy jeść tych artykułów spożywczych. Poza tym przyjdą z pretensją nasi producenci. Ale niektórym jest żal, np. tirowcom albo traktorzystom, którzy rozgniatają te pomidorki – mówi Czuwilska.

Wysypisko podlega administracji rejonu. Dyrektorem jest Aleksiej, dobrze zbudowany 35-latek. Siedzi w gabinecie w wyściełanym skórą fotelu, nie zdejmując kurtki. Nad fotelem wisi portret młodego Putina, na biurku w ramce stoi zdjęcie taty przy orderach. O pracownikach „poligonu” mówi bez emocji. – Takich, co by tam mieszkali albo pracowali długo, to nie ma. Zatrudniamy miejscowych. Możemy też brać do pracy wyrokowców. Jak ktoś ma dług w banku albo alimentów nie płaci, to niech odpracuje – opowiada.

Właściciele bazarów i lokali gastronomicznych chwalą prezydenta Putina za decyzję o nałożeniu sankcji i niszczeniu żywności. Mają nadzieję, że będą mieli większe obroty dzięki miejscowej produkcji.

Niedaleko stacji kolejowej od wczesnego ranka do południa działa bazarek. Miejscowi sprzedają owoce i warzywa z przydomowych ogródków, wytłaczany domowym sposobem olej, przyprawy, złowione samodzielnie ryby. Czy wiedzą, że tuż obok niszczone są konkurencyjne warzywa i serki? Nie, nie wiedzą. Informacje o likwidacji większych partii żywności publikuje regularnie lokalna prasa. Wszyscy jednak najwidoczniej przyzwyczaili się do tego i przestali zwracać uwagę.

Na podst. Nowaja Gazieta

***

Zakazany import

Embargo na wwóz owoców, warzyw, nabiału, ryb i mięsa z państw Unii Europejskiej zostało wprowadzone przez rosyjskie władze 6 sierpnia 2014 roku. Była to odpowiedź na ogłoszenie przez UE sankcji wobec Rosji w związku z aneksją Krymu i wsparciem dla separatystów w Donbasie. W lipcu 2015 r. prezydent Władimir Putin nakazał niszczenie zarekwirowanych artykułów spożywczych pochodzących z krajów objętych rosyjskimi sankcjami. Embargo na żywność z UE władze Rosji przedłużyły do 31 grudnia 2017 roku.

29.12.2016 Numer „Świat i ludzie 2017”
Więcej na ten temat
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną